Polska na Kiribati na Pacyfiku

Na świecie są dwie Polski. Jedna dobrze nam znana, położona w Europie Środkowej. Druga, to mała wioska na Kiritimati, czyli Wyspie Bożego Narodzeniu, położonej na środku Pacyfiku, 17,5 tys. km od Warszawy, wśród archipelagu Republiki Kiribati.  O istnieniu tej drugiej wiedzą nieliczni. Nam udało się tam dotrzeć w trakcie naszej morskiej wyprawy dookoła świata.

Skąd Poland na trasie rejsu SV Crystal?

Już w trakcie poprzedniego rejsu dookoła świata, Michał zbierał informacje od spotykanych po drodze żeglarzy o mniej znanych i oczywistych miejscach na Ziemi. W taki to sposób, w 2014 r. od Pana Leszka Koska dowiedział się o niejakiej Wyspie Bożego Narodzenia, na której znajdują się wioski o światowych nazwach: London, Paris, Banana oraz Poland.

Wioska Poland

Oczywiste więc było, że Poland stanie się jednym z celów kolejnej wyprawy jachtem Crystal.

Skąd nazwa Poland na Kiribati?

Nazwa wioski Poland wiąże się najprawdopodobniej z historią Stanisława Pełczyńskiego. Na początku XX w. przybył on na Kiritimati na amerykańskim statku, który przypłynął tu po koprę (wysuszony miąższ z kokosów, służący m.in. do wyrobu oleju kokosowego, dodatków do ciast). Produkcja kopry była i jest głównym zajęciem oraz  źródłem dochodu mieszkańców. Początkowo jednak mieli oni problemy z nawadnianiem plantacji palm kokosowych, szczególnie w porze suchej.

Wieść głosi, że Pan Pełczyński pomógł wyspiarzom usprawnić system irygacyjny. W podzięce postanowili oni nazwać jego nazwiskiem osadę (inna wersja tej historii mówi o nazwaniu tak plantacji palm kokosowych, na której używano odsolonej wody). Nazwisko było zbyt trudne do wymowy, stanęło więc na kraju, z którego pochodził. Tak oto Poland pojawiła się mapie Wyspy Bożego Narodzenia na środku Pacyfiku.

Dodatkowo zatoka, nad którą położona jest wioska, nazywa się Zatoką Św. Stanisława (ang. Saint Stanislas Bay). A w 1995 r. w wiosce wybudowano kościół pod wezwaniem Św. Stanisława.

„I care for Poland”

Przed przypłynięciem na Kiritimati, poczytaliśmy w różnych źródłach internetowych o wyspie i Poland. W ten sposób dowiedzieliśmy się o projekcie humanitarno-naukowym Fundacji „Poland helps Poland” dr Dariusza Zdziecha. Po przeczytaniu m.in. raportu z jego ostatniej wizyty w wiosce w 2015 r. wiedzieliśmy już, że życie w Poland na Pacyfiku jest bardzo ciężkie. Mimo to postanowiliśmy, że odwiedzimy naszych bożonarodzeniowych „rodaków”.

Kiedy pojawiliśmy się w London i poznaliśmy Timei, który stał się naszym opiekunem na wyspie, od razu wspomniał wizytę dr Zdziecha, jak również pokazał nam na YouTube wideo „I care for Poland”. W 2013 r. w ramach inauguracji Konferencji Klimatycznej COP19 w Warszawie, polskie Ministerstwo Środowiska zleciło przygotowanie dziewięciominutowego filmiku o Poland i jego sytuacji. Przez globalne ocieplenie i ze względu na swoje położenie, max. 1 m n.p.m., wioska jest poważnie zagrożona zalaniem przez Ocean w ciągu najbliższych 50-100 lat.

Poland położone jest prawie na poziomie morza

Gdzie leży Poland?

Poland leży w południowo-zachodniej części wyspy Kiritimati. Jej współrzędne to 1°51′52″ N, 157°33′7″ W.

.

Kiritimati znajduje się zaś na uboczu Republiki Kiribati, ponad trzy tysiące kilometrów od stolicy – Tarawy. Osada Poland znajduje się jeszcze dalej od centrum wszelkiego zainteresowania, bo 70 km od London, administracyjnej stolicy Wyspy Bożego Narodzenia. Żeby dojechać do Poland potrzeba około dwóch godzin, dobrego samochodu, najlepiej z napędem na cztery koła, ponieważ jedzie się po części drogą polną oraz bezdeszczowej pogody. Po drodze do wioski mija się dziesiątki mniejszych i większych jeziorek, które po opadach zalewają drogę, odcinając Poland od reszty świata. 

Wyruszamy do Poland

Samochód wraz z kierowcą załatwił nam Timei. Pogoda była bardzo dobra – pora sucha, skwar na całego, równikowe słońce w pełni. Tak, więc we wtorek (3 grudnia 2019) o ósmej rano, całą załogą wpakowaliśmy się na pakę naszego samochodu i ruszyliśmy w stronę Poland. Już kiedy skończył się asfalt i zaczęły się wyboje, wiedzieliśmy że wrócimy z tej wycieczki zmęczeni. Na nasze szczęście paka samochodu została zgrabnie dostosowana do przewozu ludzi, dzięki czemu siedzieliśmy na ławeczkach pod drewnianym daszkiem.

Timei specjalnie dla nas wypożyczył ten samochód

Po drodze mijaliśmy wioskę Banana, która patrząc na mapę wyspy wydaje się być największa, zjazd na międzynarodowe lotnisko Cassidy International Airport, cmentarz, ww. rozlewiska. Początkowo droga była asfaltowa, potem szutrowa, a na końcu już po prostu wyboista, polna. Na zmianę mijaliśmy palmy kokosowe, krzaczki albo po prostu niską trawę, zza której widać było potężny ocean. Fale rozbijały się o brzeg z taką siłą, jakby chciały połknąć ląd.

Naszą uwagę zwróciły kolory. Były wprost obłędne – soczysta zieleń liści palm kokosowych miejscami mieszała się z wysuszonym, srebrzystym brązem, niższych warstw. Błękit bezchmurnego nieba dodawał głębi i intensywności kolorom. Każdym z nas zrobił chyba ze sto zdjęć z samochodu tym palmom, krzaczkom i niebu… Trzeba przyznać, że Kiritimati jest naprawdę piękna.

Woda pitna w Poland

W miarę zbliżania się do wioski, zaczęliśmy mijać ludzi na motorach z długimi tyczkami zakończonymi metalowym pazurem/hakiem. Już na wyspach Polinezji Francuskiej, nauczyliśmy się że służą one  do zrywania kokosów. Mieszkańcy Poland żyją przede wszystkim z produkcji kopry, więc codziennie wyruszają po kokosy poza wioskę.

Pierwszą zabudową, jaką zobaczyliśmy po około dwóch godzinach podskakiwania na pace samochodu, był wiatrak i panele słoneczne. Podobne konstrukcje mijaliśmy w okolicach London i Banana. W ten sposób zasilane są pompy wydobywające wodę gruntową, która obok deszczówki, dostarcza wodę pitną mieszkańcom Kiritimati.  Jak to określił Timei, taka woda jest prawie tak dobra jak deszczówka.

wiatrak panele słoneczne Kirimati
System do wydobywania wody gruntowej

Konstrukcja wyglądała na działającą, co nas ucieszyło. Czytaliśmy, że w porze suchej zdarza się, że mieszkańcy Poland mają tylko litr wody pitnej na dzień. Wydaj się więc, że ta sytuacja się poprawiła.

Sąd w Poland

Pierwszym budynkiem, jaki minęliśmy w Poland był sąd. Jakiekolwiek macie wyobrażenie o sądzie to na pewno jest one bardzo dalekie od tego, jak to wygląda na Wyspie Bożego Narodzenia. Potem taką samą chatkę widzieliśmy także przy Banana.

Sąd to po prostu zadaszony dachem z liści pandamusa, zbudowanym na drewnianych palach i balustradach kawałek przestrzeni. Podłoga jest wyłożona matą, a w środku znajdują się: obrazek z flagą Kiribati, cztery stoły. Wyobrażamy sobie, że są one dla sędziego, dwóch stron konfliktu oraz kogoś, kto notuje.

Dodatkowo, kiedy przyszliśmy do sądu, to na podłodze leżała mata i przykrycie. Kiedy mijaliśmy go za pierwszym razem, to odpoczywało sobie tam kilka osób. Na równikowej wysepce każdy zadaszony i zacieniony kawałek ziemi jest dobry, żeby schronić się przed żarem słońca.

Czytaliśmy, że w wiosce od kilku lat jest też więzienie dla jednej osoby. Wydaje nam się, że dotarliśmy do tego budynku, ale głowy nie damy sobie uciąć, bo nie rozumiemy języka Kiribati.

Poland Primary School

W końcu dojechaliśmy. Nasz samochód zatrzymał się przed szkołą podstawową w Poland.  Kilkadziesiąt metrów przed budynkiem znajduje się tablica informująca, że przy wsparciu funduszy pomocowych Australii i Nowej Zelandii szkoła jest remontowana. Odnowione mają być cztery klasy, zbudowane piaszczyste boisko do siatkówki i ulepszony system wodociągów.

Budynek szkoły w Poland

Szkoła to betonowy budynek z sześcioma pomieszczeniami. My widzieliśmy cztery klasy i pokój nauczycielski. Na drzwiach każdego pomieszczenia jest napisane, że szkoła została zbudowana dzięki pomocy z Japonii. Faktycznie wybudowano ją w 2006 r. z darów mieszkańców tego kraju. Obok szkoły znajdują się toalety.

Kiedy wysiedliśmy z samochodu, natychmiast wzbudziliśmy zainteresowanie dzieciaków. Stały przed budynkiem i z ogromnym zaciekawieniem nas obserwowały. Po chwili, zza rogu pojawiła się pani w czerwonej, kwiatowej sukience, która przez naszych opiekunów została nam przedstawiona jako dyrektor szkoły.

Pani mówiła całkiem dobrze po angielsku i to z nią gawędziliśmy większość czasu. Kiedy dowiedziała się, że jesteśmy z Polski to ciągle powtarzała, że wszyscy tu lubią Polskę i są wdzięczni za dotychczasową pomoc.

Dzieciaki biegały wokoło nas. Pani Dyrektor zaproponowała, abyśmy poszli do mwaneaba, czyli przewiewnej, zadaszonej hali, stanowiącej wspólną przestrzeń.

Klasy niby takie same, a jednak inne

My jednak byliśmy ogromnie ciekawi tego, jak wygląda szkoła. Rozproszyliśmy się więc po klasach. Z jednej strony, niewiele różniły się one od klas szkoły podstawowej, w jakich my sami się uczyliśmy: były tablice pobazgrane przez dzieciaki, mnóstwo kolorowych rysunków, ilustrujących różne, podstawowe słówka angielskiego, ozdoby wykonane przez uczniów.

Z drugiej jednak strony, szkoła zdecydowanie potrzebuje remontu: farba schodziła ze ścian, niektóre drzwi wejściowe były mocno zniszczone, w niektórych klasach w ogóle nie było ławek, a w innych były one rozłożone w totalnym chaosie. Niektóre ławki stały do góry nogami, stąd zobaczyliśmy na ich spodzie napis: „dar z Australii”. Ogólnie panował duży bałagan – na podłodze walały się różne książki i zeszyty. Zdecydowanie się nas nie spodziewano. Zresztą sama Pani Dyrektor przyznała, że jest bałagan i stąd zaprasza nas do mwaneaba. Wytłumaczyła też, że to właśnie tam przebywają teraz dzieci i nauczyciele.

Polska Wasza i Polska nasza

Zaintrygowane naszą obecnością dzieciaki chodziły za nami krok w krok. Nie miały jednak śmiałości wejść za nami do klasy, w której rozmawialiśmy z nauczycielką. Dopiero na jej skinienie powoli, trochę się przepychając, weszły do pomieszczenia.

Dzieciarnia początkowo była bardzo nieśmiała. Ciocia Ola szybko przełamywała lody.

Niektóre z nich mówiły trochę po angielsku. Wyglądały jednak na zbyt onieśmielone, żeby cokolwiek powiedzieć. Postanowiliśmy więc trochę do nich zagadać i wytłumaczyć kim właściwie jesteśmy.

Wyciągnęliśmy pocztówki z Warszawy, jakie ze sobą wozimy, żeby pokazać jak wygląda nasza Polska. Przyznam się szczerze, że w momencie ich podawania dzieciom i Pani Dyrektor poczułam się totalnie skołowana, bo ich rzeczywistość a ta z tych pocztówek, to jak dwa zupełnie inne świat. Ba, nawet wszechświaty.

Kartki nie do końca przemówiły do dzieciarni. Trzeba było jakoś inaczej je zainteresować. Dookoła nas na ścianach powieszone były tablice, więc niewiele się zastanawiając, poprosiłam o kredę i zaczęłam rysować, gdzie jest Poland na Kiritimati, a gdzie jest nasza Polska. Potem wyjaśniłam, wciąż rysując, że tak naprawdę to my mieszkamy na jachcie i tym jachtem tu przypłynęliśmy. Znaleźliśmy zdjęcia naszej Crystal i pokazaliśmy dzieciakom, które zdawały się w końcu rozumieć co my za jedni.  Pani Dyrektor była zafascynowana faktem, że oceanem przypłynęliśmy do nich na takiej małej skorupce.

Darek pokazuje dzieciakom śnieg w telefonie

Darek zapytał dzieciaki, czy wiedzą jak wygląda śnieg i pokazał na telefonie zdjęcia śniegu. I to był strzał w dziesiątkę. Wyjaśniliśmy, że u nich jest słońce i gorąco, a u nas „brrr” zimno i że pada śnieg, który to wygląda tak. Jakiś chłopczyk zgadł nawet, że to zdjęcia z nart. Lody zostały więc przełamane.

Polska stokrotka i polska papaja

Zrobiło się tak sympatycznie, a my się tak rozkręciliśmy, że kiedy Dorota zaproponowała, żeby coś dzieciakom zaśpiewać, to całą załogą to podchwyciliśmy. Początkowo nie mogliśmy ustalić repertuaru, ale stanęło na tym, że „Stokrotkę” damy radę zaśpiewać wszyscy i to nawet więcej niż jedną zwrotkę.

Śpiewamy dzieciakom z Poland naszą polską “Stokrotkę”

Ależ my śpiewaliśmy! Poważnie, chyba nigdy w życiu tak głośno i tak z serca nie śpiewałam „Stokrotki”. Widok umorusanych, trochę zestresowanych dzieciaków, które patrzyły się na nas wielkimi oczami, z równie wielkimi znakami zapytania, dodał nam wigoru i decybeli. Całkiem dobrze się bawiliśmy. Czy wyszło równo i ładnie, lepiej nie pytajcie. Grunt, że dostaliśmy gromkie brawa i… w podzięce kiribacką piosenkę!

Zanuciła Pani Dyrektor, potem nieśmiało dołączyło kilka dzieciaków, a na koniec już prawie wszystkie śpiewały i klaskały. O czym była piosenka? Nie mamy pojęcia. Ja wyłapałam słowo „papaja”. Pomyślałam więc, że to była dobra wymiana – polska stokrotka za pacyficzną papaję.

Na koniec Dorota wręczyła Pani Dyrektor worek cukierków dla dzieciaków. Jeszcze na jachcie myśleliśmy o tym, co moglibyśmy im podarować. Kilka puszek? Trochę ryżu? Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że przy skali potrzeb, jakie mają mieszkańcy Poland, najlepsze co mogliśmy dać to uśmiechy i pogaduchy, czyli wspólny czas.

Jeśli, Drogi Czytelniku, masz jakąś dobrą radę, co w takich sytuacjach robić, to chętnie przyjmiemy, żeby następnym razem być ciut mądrzejsi.

Tomek w krainie kangurów

W końcu przenieśliśmy się do wspólnej hali, gdzie faktycznie na podłodze siedziało kilka osób z dziećmi. W rogu sali znajdował się laptop i duży głośnik. Zostaliśmy poczęstowani jakimś słodkim napojem. Pan Dyrektor wyjaśniła, że w wiosce mieszka obecnie ok. 500 osób, z czego 70 to dzieci, chodzące do szkoły podstawowej. Dzieci są podzielone na grupy wiekowe 1-2 lata, 3-4 oraz 5-6.

Z Polandczykami w mwaneaba

Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z dzieciakami i Panią Dyrektor. I kiedy zbieraliśmy się do wyjścia, to nagle z głośników odezwał się do nas polski głos. Usłyszeliśmy polskiego lektora, czytającego polską książkę o jakimś uczniu imieniem Tomek i jego przygodach. Ani ja, ani Michał nie rozpoznaliśmy książki, ale Radek od razu wiedział, że to jedna z serii przygód Tomka w krainie kangurów, powieście Alfreda Szklarskiego.

Co jak co, ale usłyszeć polskiego audio buka na Kiritimati, to się nie spodziewaliśmy. Pani Dyrektorka, trochę rozbawiona widokiem naszych zaskoczonych twarzy, wyjaśniła nam, że książkę otrzymali wraz z laptopem od Fundacji „Poland helps Poland”. Nie rozumiała o czym mówi ten głos, więc w kilku słowach wyjaśniliśmy jej fabułę czytanej książki.

Dary z Polski i inne zapomogi

W trakcie naszej rozmowy z Panią Dyrektor, kilka razy pojawiał się wątek darów, jakie szkoła otrzymała z Polski. Za każdym razem podkreślała wdzięczność za tę pomoc. Pokazywała nam nawet rzutnik, wyjaśniła że otrzymane laptopy są u niej w domu.

Kiedy na koniec wizyty poszliśmy pożegnać się, to zostaliśmy zaproszeni jeszcze do pokoju nauczycieli. W pokoju znajdowała się też mała biblioteka dla dzieci i mnóstwo darów z różnych stron świata… wciąż zapakowanych. Pudła z darami zasłaniały część ściany.

Polandczycy dostają dary z całego świata

Zobaczyliśmy tam piłki, puzzle, liczydła, czapeczki, okulary, papier do drukarek, mnóstwo książek do nauki angielskiego, artykuły biurowe. Naprawdę dużo rzeczy. Nieużywanych, nierozpakowanych, niektóre jeszcze zafoliowane.  Tak nas to zaskoczyło, że nawet nie zapytaliśmy, dlaczego dary nie są wykorzystywane. I do dzisiaj w rozmowach wciąż się nad tym zastanawiamy.

Spacer po wiosce

Po wizycie w szkole zrobiliśmy krótki spacer po wiosce. Nikt już się nami tak nie interesował. Czasem tylko jakieś dzieciaki przebiegły i zagadały. Starsi zdecydowanie nie przejawiali takiego entuzjazmu z naszej wizyty, choć w większości z uśmiechem odpowiadali „Mauri”, czyli dzień dobry/witaj.

Naszą uwagę przykuła stacja energetyczna z ogromną ilością paneli słonecznych. W domku z tablicą informacyjną „sfinansowane ze środków Unii Europejskiej”, siedział sympatyczny pan. Z tego, co się orientujemy, to stacja jest jedną z zasług starań Prezesa Fundacji „Poland helps Poland”, wspomnianego już dr Dariusza Zdziecha.

Kolejną rzeczą, która przyciągnęła naszą uwagę była sporych rozmiarów budowla. Niestety nie mieliśmy kogo zapytać się, co to jest. Czytaliśmy w raportach Pana dr Zdziecha, że planował on wybudować w wiosce Poland House. Ale czy to jest to, nie wiemy.

Nowa budowla w wiosce. Może to będzie nowy Dom Polski

Większość domów w Poland, podobnie jak w London, to chatki zbudowane z drewna, zadaszone liśćmi pandamusa. Czasami są wzmocnione łamaną blachą. Kilka domów jest z betonu. Co bogatsze rodziny mają świnie. A te jeszcze bogatsze samochód. W wiosce widzieliśmy ich kilka. Więcej osób posiada motocykl, który ogólnie jest na wyspie chyba głównym środkiem transportu.

Co ciekawe, spacerując po wiosce zauważyliśmy, że w jednej części domy są bardziej zaniedbane, a w innej w lepszym stanie i w lepszym porządku. Niektórzy mieli nawet małe ogródki, a w nich posadzoną m.in. papaję.

Standardowo domki są z gałęzi lub blachy falistej

„Halo!” z palmy

Prawie przy każdym domu znajduje się górka łupinek kokosów. Przed niektórymi na rozłożonych foliach suszył się już kokosowy miąższ, potrzebny do produkcji kopry.

W sumie więc, nie powinno nas zdziwić, kiedy nagle usłyszeliśmy „halo”, krzyczane do nas gdzieś sponad naszych głów. Mimo wszystko, widok dwóch kilkuletnich chłopców na czubku palmy kokosowej mocno nas zaskoczył. Chłopaki widząc nasze miny, głośno się tylko śmiali. Chodzili po tych palmach zwinnie niczym wiewiórki po drzewach w lesie. A my patrzyliśmy na nich z rozdziawionymi buziami i ogromnym zachwytem w oczach. Chłopakom zdecydowanie to schlebiało. Później odkryliśmy, że niektóre drzewa palmowe mają w korze specjalne nacięcia, ułatwiające chodzenie po nich.

Dzieciaki skakały po drzewach jak wiewióry

Nasz kiritimacki opiekun Timei, kiedy pytaliśmy go o Poland, wspominał że ludzie tutaj dużo tańczą. I faktycznie, spacerując po wiosce, widzieliśmy w kilku miejscach grupki kobiet, które wspólnie tańczyły.

Panie zgrabnie poruszały się w rytm lokalnej muzyki, lekko falując biodrami, a w powietrzu rysując rękami różne kształty. Mnie trochę ten widok przypominał ruch fal, przychodzących do i odchodzących od brzegu.

Kościół Św. Stanisława

Ostatnim miejscem, jakie zobaczyliśmy w Poland był kościół Św. Stanisława, o którym pisałam już na początku. Z tego, co czytaliśmy, to tak naprawdę nie wiadomo, dlaczego kościół jest pod wezwaniem Św. Stanisława. Na ścianie wiszą natomiast obrazy „Jezu ufam Tobie” oraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Więc tak czy owak, to kolejny polski akcent.

Co ciekawe, w kościele nie było żadnych ławek (ale może to i dobrze, bo na suficie siedziało mnóstwo robaków, więc dobrze że nie było gdzie usiąść…). Natomiast w trakcie naszej około dwugodzinnej wizyty w Poland, dzwony kościoła było słychać dwukrotnie.

Długa, rajska plaża

Na koniec naszej wizyty pojechaliśmy na jedną z piękniejszych plaż, jaką kiedykolwiek widzieliśmy. O Long Beach, czyli długiej plaży, mówili nam już urzędnicy z odprawy, kiedy pytaliśmy ich o ich ulubione miejsce na wyspie.

Plaża znajduje się kilka kilometrów za Poland. Jej piasek jest biały niczym śnieg, co malowniczo kontrastuje z błękitem wody Oceanu, którego fale się tutaj rozbijają. Podobno w zależności od pory roku i oceanicznych prądów, plaża jest albo szeroka (tak, jak my ją widzieliśmy) albo bardzo wąska. Piękno tego miejsca trochę ironicznie kontrastuje z biedą położonej niedaleko wioski.

Nasza załoga na Long Beach

Dorota i Darek napisali na piachu „Polska 2019”, co upamiętniliśmy na wspólnym zdjęciu. Pogapiliśmy się trochę na wodę. Nacieszyliśmy oczy pięknem tego miejsca. I ruszyliśmy z powrotem do London.

Było wczesne popołudnie, a my chcieliśmy jeszcze dokonać odprawy. Za kilka godzin planowaliśmy podnieść kotwicę i ruszyć ku Hawajom.

Więcej zdjęć z naszej wizyty w Poland możesz obejrzeć tutaj

Trochę prywaty

Na wieczornej wachcie, kiedy Kiritimati mieliśmy już za rufą, w końcu usiadłam i pomyślałam o naszej wizycie w Poland. I popłynęły mi łzy. Przyznam się, że nigdy wcześniej nie byłam w miejscu, gdzie ludzie muszą żyć w tak skrajnie ubogich warunkach. I choć dzieciaki śmieją się tam głośno, radośnie i szczerze, jak wszędzie na świecie, słońce wstaje i zachodzi, jak wszędzie indziej, to jednak ich codzienność jest bardzo trudna. Punkt startowy w życiu mają znacznie niżej niż my, a możliwości edukacji i rozwoju bardzo, ale to bardzo ograniczone. Nie wiem, czy nie znikome.

I mnie to po prostu przygniotło. I przyznam się, że o ile cieszę się, że tam byliśmy, że śpiewaliśmy tym dzieciom, to jednak nie jestem pewna, czy stanęłam na wysokości zadania. Nie wiedziałam, jak się zachować w takiej sytuacji. Jak sprawić, żeby ci ludzie nie poczuli się jak obiekty w skansenie, tylko poczuli nasze autentyczne zainteresowanie i troskę? I jak w ogóle się pomaga w takich miejscach, zapomnianych, oddalonych od wszystkiego? Dawanie darów oczywiście jest ważne, ale czy laptop z polskim audio bukiem albo puzzle z mapą Nowej Zelandii na pewno są tym, czego Ci ludzie potrzebują? I jak zapewnić, żeby te dary były odpowiednio używane i traktowane z szacunkiem?

Po tej wizycie mam mnóstwo pytań w głowie. Przede wszystkim jednak czuję ogromny szacunek dla mieszkańców Poland za to, że żyją i radzą sobie najlepiej, jak potrafią w warunkach, w jakich przyszło im funkcjonować. Ja nie wiem, czy bym dała radę. Dlatego jestem naprawdę wdzięczna za to, że urodziłam się w naszej, europejskiej Poland i miałam dużo możliwości, z których skorzystałam. I tylko mam nadzieję, że następnym razem kiedy znowu będę w miejscu, gdzie życie jest naprawdę trudne, to będę umiała sobie z tym lepiej poradzić. I wnieść coś radosnego w życie ludzi tam żyjących.

Więcej zdjęć z naszej wizyty w Poland możesz obejrzeć tutaj

Źródła naszej wiedzy o wiosce Poland na Kiritimati: Raporty dr Dariusza Zdziecha, Fundacja Poland helps Poland, http://poland-helps-poland.pl: Artykuł „Poland potrzebuje pomocy! Bieda tam wielka, aż piszczy” Marek Bartosik; „Działalność Stanisława Pełczyńskiego, czyli Polska na Kiribati”, dr Przemysław Osóbka (Kujawsko-Pomorska Szkoła Wyższa w Bydgoszczy); Wikipedia; nasza wizyta w Poland 3 grudnia 2019 r.

Dołącz do naszej załogi!

Śledź nas na Facebook!

Zostań naszym Patronem na Patronite.pl