Jacht Crystal znowu na brzegu!

Crytsal w stoczni

Na Isla de Pajaros dopłynęliśmy w piątek 8go stycznia 2021 roku. Kiedy rzucaliśmy kotwicę było już zupełnie ciemno. Nasze mapy nawigacyjne okazały się dokładne, a dodatkowo mieliśmy zabezpieczenie w postaci ściągniętych map Google. Tak więc mimo, że miejsce nowe i trochę poza szlakami żeglarskimi, to wszystko przebiegło łatwo i przyjemnie.

Weekend z zapachem rybki w tle

Ponieważ w stoczni nie pracują w weekendy, to wiedzieliśmy, że musimy poczekać przynajmniej do poniedziałku. Okienko pogodowe i nasze przypłynięcie było na tyle spontaniczne, że nikt się nas tu nawet nie spodziewał.

Miejsce postoju było bardzo fajne. Staliśmy niedaleko miasta, ale w kameralnej zatoczce, która otoczona była wieeelkimi kaktusami. Woda była tu zupełnie płaska i w sumie miejsce super… gdyby momentami nie zawiewał do nas przepotworny smród z pobliskiej przetwórni rybnej.

Kiedy od czasu do czasu wiatr zmieniał kierunek na niekorzystny powietrze stawało się tak gęste, że aż zatykało. A przetwórnia była z kilometr od nas. Nie wiem na prawdę, jak ludzie są w stanie tam pracować…

Ola szoruje burte
Ola szoruje burtę. Z poziomu wody trochę łatwiej 😉

Już za niecały tydzień mieliśmy lecieć do Polski i powoli zabieraliśmy się za niezbędne porządki na jachcie. W przerwach między smrodkowymi atakami wyszorowaliśmy burty. Zawsze łatwiej to zrobić z pontonu niż z drabiny.

Jedziemy na brzeg!

W poniedziałek rano przegapiliśmy korzystny pływ i ostatecznie wyjmowaliśmy naszą Krysię we wtorek . Przez atak pandemii ciągle przekładaliśmy to wyjęcie.

Normalnie staramy się malować dno świeżą farbą antyporostową co 12 miesięcy. Tym razem uzbierało się ich aż 19!

Już w Meksyku żeglowaliśmy tak wolno, że musiałem szpachelką trochę pozdzierać ostre muszle. Wreszcie mieliśmy się odświeżyć i na kilka miesięcy mieć spokój.

Crytsal w stoczni
Pasy już ułożone. Zaraz jedziemy w górę.

I tak o godz. 8 rano we wtorek 12go stycznia 2021 roku, podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy w stronę stoczni. Kiedy dotarliśmy na miejsce o godz. 9, czekała już na nas ekipa powitalna. Zacumowaliśmy w slipie i okazało się, że musimy zdemontować sztag…

W stoczni w Guaymas dźwig jest maleńki i po prostu ze sztagiem nie dałby rady, żeby na nas wystarczająco najechać. Ma co prawda udźwig 30 ton, ale jego wymiary są raczej lilipucie. Poszło nam sprawnie i już po kwadransie nasz roler wisiał przy burcie. Mogliśmy zaczynać.

Sprawna akcja i nerwy na dźwigu

Zawsze przy przekładaniu pasów do wyciągania zadaję sobie pytanie.

Czy na pewno mocujemy je w dobrym miejscu i dlaczego znowu nie obejrzałem dokładnie zdjęcia Krysi (części podwodnej) z profilu…

Dodatkowo zawsze dźwigowi są najmądrzejsi i wiedzą lepiej gdzie taki pas być powinien więc to zawsze są trochę nerwy. Zahaczymy o jakiś ważny element pod wodą, np. sondę? Czy jednak znowu się uda?

Crytsal w stoczni
Jedziemy na miejsce.

Jedna rzecz to pasy, a druga to jazda na miejsce. Tym razem zostałem na jachcie, a Ola wysiadła na ląd. Kiedy taki dźwig jedzie po nierównościach, jego konstrukcja pracuje niemiłosiernie. Wszystko się napina i jęczy. Ja to mam zawsze wrażenie, że coś się zaraz urwie. Na szczęście nic się nigdy nie dzieje…. Ale niepokój jest zawsze.

Crystal w kołysce

Jazda dźwigiem na szczęście nie trwała długo i Meksykanie sprawnie nas posadzili i pomontowali wszystkie podpory. Na pierwszy rzut oka ekipa zrobiła na nas pozytywne wrażenie. Właściwie wszyscy mówią tu komunikatywnym angielskim! W Portugalii umiejętnością tą mogła się pochwalić tylko najwyższa kadra.

Do tego naprawdę wyglądają, jak by wiedzieli co robią. Sam standard stania jest adekwatny do ceny. Ale na miejscu jest wszystko co trzeba, żeby zrobić robotę. Na razie tylko zabezpieczyliśmy jacht i dwa dni później lecieliśmy już do kraju zobaczyć się z naszymi rodzinami.