Po Labradorze na niezłym hardkorze (cz. 2)

Kolejny silny sztorm

Niestety naszą małą sielankę po pierwszym sztormie, popsuły prognozy pogody na kolejne dni. Zgodnie z nimi, najpierw miał dosięgnąć nas wiatr południowy o sile 30 węzłów, odkręcający na południowo-zachodni i rosnący aż do 50 węzłów.

To już 10 w skali Beauforta, czyli nie przelewki. Powtarzał się scenariusz sprzed pięciu dni!

Aleja Gór Lodowych

W momencie odebrania prognoz o silnym sztormie byliśmy jakieś 150 mil od najbliższego brzegu i teoretycznie mogliśmy próbować uciec do jednej z wielu zatok Labradoru. Ale niestety tylko teoretycznie.

Wschodni brzeg Labradoru nazywany jest Aleją Gór Lodowych, które z zimnym prądem płyną tu z dalekiej północy. Zgodnie z kanadyjskimi mapkami rozmieszczenia gór lodowych, które mieliśmy od Victora, było ich w tamtej okolicy około 30. Gdyby załamanie pogody przyszło więc przed naszym dotarciem do jakiejś zatoczki, znaleźlibyśmy się w naprawdę dużym niebezpieczeństwie.

Ponad dwunastogodzinna ciemność, sztormowy wiatr, fale i dryfujący lód w połączeniu z małym jachtem nie wróżą nic dobrego. Dlatego, najbezpieczniejszym dla nas rozwiązaniem było pozostanie na otwartym morzu, za to z dala od gór lodowych.

Sztormowa żegluga

W czwartek, 27go września, od wczesnego rana południowy wiatr przybierał na sile. O godz. 8.00 rano wiało już ponad 30 węzłów, a godzinkę później wiatr po raz pierwszy przekroczył 40.

Początkowo nieśliśmy jeszcze minimalnych rozmiarów genuę i grota. Kiedy jednak wiatr dalej przybierał na sile stwierdziłem, że szkoda żagli i zwinąłem wszystko zostawiając może dwa metry kwadratowe grota.

I tak pod żagielkiem niewiele większym od chustki do nosa trochę płynęliśmy, trochę dryfowaliśmy półwiatrem z prędkością trochę ponad 4 węzły.

Morze dookoła nas było zupełnie białe, a koło południa siła wiatru kilka razy przekroczyła 50 węzłów. Na nasze szczęście, wysokie fale nie załamywały się, w związku z czym to całe sztormowanie przebiegało w dość wygodnych warunkach.

Po 9 godzinach dryfu wiatr zelżał do 35 węzłów. Znowu postawiliśmy trochę żagla i ruszyliśmy z kopyta w pożądanym kierunku.

Ciepła niespodzianka

I tak minął nam szósty dzień od opuszczenia Grenlandii. Mimo bardzo silnego wiatru Pan Ocean okazał się dla nas łaskawy i obyło się bez strat w sprzęcie. Właściwie to po sztormie działało więcej urządzeń niż przed!

Mianowicie Ola, wieczorkiem włączyła ogrzewanie, które tak jak co dzień od zalania miało nie zadziałać. Tylko, że tym razem ruszyło! Nasze morale i komfort w jachcie od razu wzrosły o jakieś 250%. Chyba po prostu podeschło, bo od tamtej pory działa bez zarzutu.

Dwa ostatnie dni żeglugi to była przyjemna halsówka pod słabe, przeciwne wiatry. Ostatniego dnia mijaliśmy się z naszymi dobrymi znajomymi z Przejścia – jachtem Sauvage, z którym ucięliśmy sobie małą pogawędkę na radiu.

Takie spotkania na krańcu świata, a zwłaszcza po wspólnych przygodach mają swój niepowtarzalny smak.

Za nami najgorsze

Po prawie 8 dobach żeglugi, w niedzielę, 30 września, zacumowaliśmy w Mary’s Harbour.

Morze Labrador nieźle dało nam popalić. Przez te 8 dni zrobiliśmy 1131 mil, co daje super średnią 6 węzłów/godzinę. Na silniku płynęliśmy tylko ostatnie 5 godzin, kiedy przy samym brzegu wiatr zupełnie zdechł.

Przez najbliższe dwa dni planowaliśmy odpoczywać i spacerować po okolicy, która okazała się przepiękna. Za nami była ta trudniejsza i bardziej niebezpieczna połowa rejsu do Halifax.

 

Sprawdź bieżącą pozycję Crystal!  Dołącz do naszej załogi!

Śledź nas na Facebook!

Zostań naszym Patronem na Patronite.pl