Żeglując po Scoresby Sund (Grenlandia, cz. 1)
Prognozy pogody znowu sprawdziły się co do joty i 250 mil z Jan Mayen przefrunęliśmy w półtorej doby.
Pierwsze góry lodowe
Zanim jeszcze zobaczyliśmy brzegi Grenlandii, zaczęły się pojawiać pierwsze dryfujące góry lodowe. Majestatyczne kolosy były wielkości 20-30 metrów i spore zafalowanie nie robiło na nich żadnego wrażenia. Ośnieżone surowe szczyty Jacek wypatrzył z odległości około 50 mil. W miarę jak przybliżaliśmy się do brzegu silny wiatr powoli słabł, a my po kolei rozwijaliśmy zarefowane żagle.
Było trochę przed północą czasu pokładowego, kiedy wpływaliśmy do Scoresby Sund. Zachodzące słońce oświetlało ciepłą barwą pojedyncze, ogromne góry lodowe i otaczające surowe, białe szczyty. Chyba godzinę spędziłem na dziobie obserwując te cuda.
Kiedy już byliśmy w samym wejściu do fiordu drogę zagrodził nam gesty lód. Ponieważ zafalowanie było cały czas dość spore, pakowanie się pomiędzy podskakujące kry nie wchodziło w grę. Trzeba było ten pak ominąć.
Zwinęliśmy żagle i na silniku powoli płynęliśmy na południe wzdłuż lodowej bariery. Sytuacji nie ułatwiał nam fakt, że było coraz ciemniej i mniejsze kawałki lodu często zauważałem dopiero w ostatniej chwili. Po prawie godzinie powolnego pyrkania granica lodu zaczęła wyraźnie uciekać na zachód, pozwalając nam powoli skręcać w głąb fiordu.
Miejsce, gdzie jest wiele domów
Scoresby Sund jest jednym z największych systemem fiordów na świecie (a może i największym). Najgłębszy z nich sięga aż 200 mil morskich w głąb lądu. Skuty lodem przez 10 miesięcy w roku jest niesamowitą gratką dla niewielu, którzy zdołają tu dotrzeć.
Przy samym wejściu na północnym brzegu leży najdalej na północ wysunięta na wschodzie grenlandzka wioska o wdzięcznej nazwie Ittoqqortoormiit (czyt. Itokorturmit), co w lokalnym języku znaczy “miejsce gdzie jest wiele domów”. Obecnie te wiele domów jest zamieszkałe przez niecałe 400 mieszkańców.
Około 100 lat temu część mieszkańców położonego na południe Tasilaq ruszyło na północ w poszukiwaniu lepszych terenów łowieckich. I tak powstało Ittoqqortoormiit, które było pierwszym miejscem w Scoresby Sund, do którego planowałem zawinąć.
Po minięciu paku lodowego, który na początku zagrodził nam wejście żeglowaliśmy dość sprawnie po względnie czystej wodzie.
Na przedłużeniu przylądka Tobin na dnie utknęła monstrualna góra lodowa. Miała pewnie z 200 metrów długości i z 60 wysokości. W otaczającym nas półmroku robiła niesamowite wrażenie. Była to też dla nas pierwsza góra lodowa oglądana z tak bliska. Dla takich widoków tu przypłynęliśmy.
Przeszkoda nie do pokonania
Kiedy minęliśmy górę i wychyliliśmy się za przylądek zobaczyliśmy światła oddalonej od nas o niecałe 5 mil osady. Niestety drogę zagrodził nam bardzo zbity pak lodowy, który nie dawał żadnych szans na przebicie. Zaczęliśmy powolną żeglugę wzdłuż jego południowej granicy w nadziei, że znajdziemy jakieś przejście. Niestety. Po pokonaniu ponad 4 mil wzdłuż lodu musieliśmy dać za wygraną. Osada była jak zamurowana. Może uda się do niej dotrzeć w drodze powrotnej. Zmieniłem kurs i rozpoczęliśmy żeglugę w głąb fiordu.
Jacht Crystal w krainie lodu
Naszym kolejnym celem była położona 60 mil dalej Zatoka Wikingów. Jak tylko weszliśmy w Scoresby Sund temperatura spadła do około 0 stopni. Kiedy szedłem spać koło 3 nad ranem, to byłem trochę zmarznięty. Dobrze, że w jachcie panowało przyjemne ciepło. Po tych lodowych emocjach padłem w koi jak nieżywy.
Kiedy rano wachta obudziła mnie na śniadanie, otaczający nas krajobraz był po prostu niewiarygodny. Na bezchmurnym niebie świeciło słońce, z lewej burty mieliśmy ośnieżone wierzchołki gór, z pomiędzy których do fiordu wiły się języki lodowców. W zasięgu wzroku dookoła nas pływało kilkadziesiąt bielutkich gór lodowych o najróżniejszych kształtach.
Niektóre góry lodowe były dość niskie, ale bardzo długie i żywo przypominały lodowe pociągi. Inne wysokie ze strzelistymi wieżami wyglądały jak średniowieczne katedry. Można było fantazjować do woli 😉 I tak sobie płynęliśmy od jednej okazałej góry do następnej robiąc przy tym ogromną ilość zdjęć. Na szczęście pływającego drobnego lodu było niewiele dzięki czemu mogliśmy utrzymywać dobrą prędkość.
Pierwsza (opanowana) awaria
Kotwicę w Zatoce Vikingów rzuciliśmy wczesnym wieczorem. Niestety mieliśmy na jachcie pierwszą awarię. Poprzedniego dnia, jak dojechaliśmy do pierwszego lodu i odpalałem silnik pękła nam linka sterująca biegami. Bez tej linki nie da się zmienić biegu zza steru. Jest to możliwe tylko bezpośrednio na skrzyni biegów, co przy manewrach w gęstym lodzie trochę komplikuje sytuację.
Na szczęście miałem zapasową linkę, którą od 8 lat woziłem w mojej dziobowej graciarni. Czas i wilgoć zrobiły swoje i początkowo wyglądała na bezużyteczną. Jednak Mietek z Jackiem przy pomocy WD-40 zdziałali cuda!
Po godzinie linka chodziła jak nowa. Pozostawało już tylko zdemontować manetkę i podmienić linki. Ale po kolei.
Wspaniałe spotkanie
Kiedy płynęliśmy do zatoki na naszym odbiorniku AIS (Automatic Identification System) cały dzień widziałem jak płynie 30 mil przed nami nasz polski Ocean A ze Szczecina. Co prawda początkowo minęli zatokę i popłynęli dalej pod lodowiec, jednak wracając wywołali nas na radiu i zakotwiczyli obok.
Dwa polskie jachtu w tej samej zatoce w niedostępnym grenlandzkim fiordzie! Wspaniałe spotkanie.
Pogadaliśmy trochę i dowiedzieliśmy się, że Scoresby Sund był skuty lodem aż do końca lipca i pierwszym jachtem jakiemu udało się dać nura do środka w sezonie 2017 był właśnie Ocean A. Po raz pierwszy jacht wszedł do fiordu 3go sierpnia. Pierwsze optymistyczne próby robili już w czerwcu, jednak wtedy zbity lód rozciągał się aż 70 mil w morze. Z innych ciekawostek, to dowiedzieliśmy się, że lód który widzieliśmy przy osadzie był faktycznie prawie nie do przebycia.
Nasi rodacy stali zakotwiczeni przy Ittoqqortoormitt i w przeciągu zaledwie nocy zostali totalnie zamknięci przez lód. Przepłynięcie 4 mil paku zajęło im 18 godzin. Czyli dobrze, że nie próbowaliśmy kopać się z koniem i po prostu popłynęliśmy dalej.
Chwila grozy
W czasie, gdy my gaworzyliśmy sobie u nas w kokpicie spora góra lodowa zaczęła się niebezpiecznie zbliżać do naszych sąsiadów, którzy musieli wykonać szybką akcję i przestawić się w inne miejsce. Góra jednak nie dała za wygraną i najwyraźniej wzięła ich sobie za cel, bo zmieniła kierunek poruszania i zaczęła napływać na naszych rodaków od strony kotwicy.
W pewnym momencie nawet sytuacja zaczęła wyglądać dość groźnie, bo góra zawisła nad kotwicą Ocean A co uniemożliwiało im jej podniesienie po czym dalej w zwolnionym tempie napływała w stronę jachtu. Ostatecznie, na szczęście udało im się wyrwać kotwicę i wyswobodzić z tego szacha.
My to wszystko mogliśmy obserwować i trzymać kciuki, bo w tym momencie mieliśmy zupełnie rozebraną manetkę i byliśmy unieruchomieni. Cała ta sytuacja zmobilizowała nas do szybszego działania i po godzinie mieliśmy już znowu wszystko złożone i w 100% sprawne. My pozostaliśmy na noc w zatoce, natomiast nasi rodacy ruszyli w drogę powrotną na Islandię.
Lodowe gry i zabawy
Następnego dnia rano było znowu pięknie. Do zatoki napłynęło dużo drobnego lodu, który mienił się w słońcu. Podnieśliśmy kotwicę i niespiesznie zaczęliśmy sunąć przez lód delektując się widoczkami.
Wjechaliśmy w gęsty lód. Wyłączyłem silnik. Delektowaliśmy się ciszą, przez którą przebijał się wszechobecny chrzęst lodu, który tarł o siebie i nasz kadłub.
Wciągnęliśmy Marcina na top masztu skąd obfotografował nas w tych pieknych okolicznościach przyrody. To jednak nie był koniec naszych lodowych gier i zabaw.
Kiedy Marcin zjechał na pokład, przebrał się w suchy kombinezon, a następnie wysadziliśmy go na pobliskiej płaskiej bryle lodu. Po sesji zdjęciowej, kiedy to został obfotografowany z każdej strony wskoczył do wody i wrócił na jacht wpław! Śmiesznie wyglądał napompowany kolorowy ludek płynący pomiędzy kawałkami lodu. Zabawa na tyle się spodobała, że godzinę później wysadziliśmy na innej górze Grześka 😉
Tego dnia naszym celem była głęboka wąska zatoka położona na wysepce Denmark, gdzie dotarliśmy około 20 wieczorem. Od razu zwodowaliśmy ponton i popłynęliśmy na brzeg na rekonesans. Na brzegu poza fajnymi widokami znaleźliśmy tylko dużo mchów i śladów dużych kopyt. Prawdopodobnie były to żyjące tu woły piżmowe. Niestety sprawcy śladów nie zostali namierzeni.
Wróciliśmy na jacht i szybko padliśmy spać. Od jutra mieliśmy zacząć dokładną eksplorację Scoresby Sund.