Wzdłuż Wielkiej Rafy – relacja
Do australijskiego Cairns dotarłem po ponad półrocznej żegludze przez Pacyfik. Dalej planowałem przez następny miesiąc żeglować małymi skokami na południe wzdłuż Wielkiej Rafy Koralowej. Było mi bardzo miło gościć w tym czasie na pokładzie rodziców i siostrę ze szwagrem, z którymi nie widziałem się od 14 miesięcy!
Po drodze do Brisbane stawaliśmy głównie na dziko, ale zawinęliśmy też do kilku mniejszych miasteczek. Wszędzie zadziwiała nas ilość parków z siłowniami, placami zabaw oraz publicznymi elektrycznymi grillami, z których kilka razy korzystaliśmy grillując złowioną wcześniej rybkę. Wszystkie udogodnienia i atrakcje dla mieszkańców, a także świetny klimat i niesamowita przyroda, sprawiają, że Australia wydaje się wspaniałym miejscem do życia. Największym mankamentem dla nas Polaków są bardzo wysokie ceny żywności, w tym owoców i warzyw. Z kolei za mariny i gadżety na jacht trzeba płacić mniej niż w Europie.
Po opuszczeniu Cairns pierwszym przystankiem była niedaleka koralowa wyspa Green Island. Może nie do końca było to stanie na dziko, ponieważ na miejscu jest luksusowy resort, a dziesiątki turystów jest tu dowożonych codziennie z Cairns, ale mimo to warto było tu przypłynąć. Wysepka jest bardzo gęsto porośnięta lasem i otoczona piękną plażą z bielusieńkim piaskiem, na którym można było sobie znaleźć odosobnioną miejscówkę w cieniu jednej z wielu nisko pochylonych palm. Starałem się zakotwiczyć jak najbliżej, ale nie było to łatwe ze względu na dziesiątki głów koralowców. Na koniec Zbyszek płynął wpław i pokazywał mi bezpieczną drogę. Po półgodzinnym kluczeniu stanęliśmy pośród turkusowej wody i pontonem popłynęliśmy plażować się na ślicznej Green Island.
Niewątpliwie obowiązkowym punktem programu są Whitsunday Islands – archipelag 74 wysp w obrębie Morskiego Parku Wielkiej Rafy Koralowej. Australijskie biura turystyczne reklamują go jako raj na ziemi. Wyspy słyną z malowniczych, przepięknych, piaszczystych plaż. A plaża Whitehaven na wyspie Whitsunday uważana jest za jedną z najwspanialszych plaż na świecie (piąte miejsce w klasyfikacji TripAdvisor). I faktycznie nazwa nie kłamie – już wpływając do zatoki można poczuć się jak w niebie. Malownicze ujście rzeki, zestawienie turkusowej wody rojącej się od płaszczek z białym piaskiem, który ciągnie się tu kilometrami, jest jedyne w swoim rodzaju. Na Whitehaven spędziliśmy cały dzień i mimo niemiłosiernie palącego słońca na jacht wróciliśmy dopiero przed samym zachodem. Cały archipelag ma tyle zatoczek i jest tak zróżnicowany, że spokojnie można by tu spędzić całe dwa tygodnie.
Od małych skalnych wysepek z pięknymi plażami roi się także w okolicach Mackay. Trochę nas tam przytrzymały silne wiatry z południa i w oczekiwaniu na zmianę ich kierunku odwiedziliśmy wyspy Keswick i Scawfell.
Kolejne piękne miejsca, które polecam to archipelag Keppel, oraz mini atol Lady Musgrave, który z całego australijskiego wybrzeża podobał mi się najbardziej. Jest to rafowe koło o promieniu około 1,5 Mm, do którego prowadzi tylko jedno wąskie wejście. Wewnątrz jest praktycznie wszędzie głęboko, a po jednej stronie znajduje się maleńka wysepka Lady Musgrave, która otoczona jest tętniącym życiem kolorowym koralowcem. Cała wyspa porośnięta jest głównie jednym gatunkiem drzew i zamieszkana przez stada czarno-białych, przeraźliwie skrzeczących, ptaków. Zamiast piasku plażą jest cmentarzysko koralowców. Na podziwianiu podwodnych cudów minął nam tu cały dzień. Woda piękna i przejrzysta o temperaturze trochę niższej niż w tropikach, bo są to już szerokości poniżej zwrotnika. Tutaj udało nam się spotkać żółwie!
Po przeskoku na południe zrobiliśmy także całodniową wycieczkę samochodem po Fraser Island. Jest to największa piaskowa wyspa świata, bujnie porośnięta lasem deszczowym, ze wzgórzami i czystymi jeziorami. Wypożyczyliśmy zajechaną Toyotę Land Cruiser i z samego rana ruszyliśmy na całodzienną objazdówkę. Mimo napędu na cztery koła teren okazał się bardzo trudny, ze stromymi podjazdami w głębokim piachu. Jeśli ktoś jest miłośnikiem off road’u to Fraser na pewno przypadnie mu do gustu. Po przebiciu się na wschód wyspy wyjechaliśmy na bardzo szeroką plażę „Seventy five mile Beach”. Nigdzie poza Australią nie widziałem, żeby po plaży jeździły samochody. A tu jeżdżą i to bardzo szybko – na wydmach stoją znaki z ograniczeniami prędkości do…. 80 km/h. Ale takie prędkości to tylko na plażach, wewnątrz wyspy jest inna rzeczywistość. W ciągu 10 godzin wycieczki zrobiliśmy ok. 110 km (ok. 7 godzin jechaliśmy). Daje to pogląd, jakie prędkości rozwija się na Frejzerze 😉
Moją przygodę z australijskimi tropikami zakończyłem w Brisbane. Po zacumowaniu okazało się, że w marinie stoi polski jacht Katharsis II, na pokładzie którego spędziliśmy bardzo miły wieczór. Jak się parę tygodni później okazało nie ostatni, bo Katharsis witaliśmy na mecie regat Sydney-Hobart, ale o tym później. Pożegnałem się z załogą i już następnego dnia ruszyłem na południe na zaplanowany postój techniczny w Sydney.
Ze statystyk to z Cairns do Brisbane przepłynęliśmy ponad 800 Mm, odwiedziliśmy tylko 3 miasta: Townsville, Airlie Beach i Mackay i ku rozczarowaniu załogi i mimo usilnych starań złapaliśmy tylko 3 ryby…
Zdjęcia na razie tylko na FB: Wielka Rafa Koralowa