Boże Narodzenie w lipcu
Wypływając z Ashmore Reef mieliśmy przed sobą ponad 1000 mil do Wyspy Bożonarodzeniowej. Prognozy na pierwszą dobę były naprawdę mizerne. Nie uśmiechało mi się jednak płynąć na silniku i po wyjściu z rafy postanowiłem zobaczyć, czy ugramy coś na żaglach. Postawiliśmy genuę na spinaker bomie, grota na drugiej burcie i zaczęliśmy jechać “na motyla”.
Wynik był niesamowity. Przy 6 węzłach wiatru pozornego, my płynęliśmy 5,5! Coś niesamowitego. Sprzyjający prąd musiał tu mieć ponad węzeł i, jak się potem okazało, nie opuszczał nas prawie przez cały przelot.
Przez pierwszą dobę sunęliśmy 5-6 węzłów, a w środku jachtu było tak spokojnie, że miało się wrażenie, że stoimy w miejscu. Potem wiatr się delikatnie wzmógł, a my dalej “na motyla” osiągaliśmy prędkości około 8 węzłów. Trzeciego dnia wykręciliśmy nawet 182 mile w dobę! Pogoda robiła się coraz bardziej niestabilna i po 3 dobach radosnego “motylowania” zdjąłem grota. Prędkość spadła nieznacznie, a żegluga nadal była bardzo spokojna.
Dookoła nas roiło się od latających ryb. Codziennie na pokładzie znajdowaliśmy kilka sztuk. Jedna przez otwarty luk wskoczyła Jankowi do koi 😉 Co jakiś czas, widywaliśmy też wieloryby. Dwa minęły nas przy samej burcie.
Pierwszy chleb w historii Crystal i w końcu mamy branie!
Dniem sukcesów na pokładzie był piątek. Najpierw w nocy z Jackiem upiekliśmy pierwszy w historii Crystal chleb. Wyszedł pierwszorzędnie – nie ma to jak świeżutki chleb na śniadanie na środku oceanu. Następnie koło południa mieliśmy pierwsze od dłuższego czasu branie. Żyłka tak pracowała, że od razu było widać, że ryba jest konkretna.
Zwinęliśmy genuę i rozpocząłem mozolną walkę o każdy metr żyłki. Ryba walczyła jak szalona. Raz płynęła w prawo, raz w lewo, a momentami nas nawet wyprzedzała. Kiedy była już dość blisko rufy, stało się jasne, że na haczyku mamy przysmak tropikalnych wód – dorodny okaz Mahi Mahi.
Wyciągnięcie ponad metrowej ryby na pokład wyglądało na pierwszy rzut oka dość problematycznie. Pierwsza przechodzona osęka od razu się złamała. Z drugą poszło już sprawniej i po chwili mieliśmy rybę w kokpicie. Mahi Mahi mieniła się w słońcu wieloma kolorami i poza dość niewyjściową mordką była piękna. Każdy zrobił sobie pamiątkową fotkę, a następnie przystąpiliśmy do oficjalnego mierzenia i ważenia. Nasza Mahi ofiara mierzyła (bez ogona) 1,1 metra i ważyła 10 kg. Dobre trzy obiady (a może bardziej wyżerki) dla siedmiu osób!
Ostatnie 200 mil upłynęło nam w dość zmiennej pogodzie. Co jakiś czas przychodziły chmury z ulewnym deszczem i porywistym wiatrem, a czasami wiatr ustawał zupełnie. Mimo tego udawało nam się utrzymywać prędkość powyżej 6 węzłów. Kotwicę w Zatoce Latających Ryb na Wyspie Bożonarodzeniowej rzuciliśmy w poniedziałek o 1 nad ranem czasu lokalnego po 159 godzinach żeglugi i przepłynięciu 1075 Mm za średnią prędkością 6,75 węzła. Na razie Ocean Indyjski przemierzamy w tempie expressowym. Oby tak dalej!
Wyspa Bożego Narodzenia na Oceanie Indyjskim
Wyspa Bożonarodzeniowa została odkryta w 25-go grudnia 1643 roku przez kapitana Williama Mynorsa. Aż do 1888 roku żaden kraj nie rościł do niej pretensji, jednak zmieniło się to po odkryciu dużych złóż fosforytów. Wtedy wyspę przejęła Wielka Brytania. Sprowadzono chińskich i malajskich robotników i rozpoczęto wydobycie.
W 1958 roku Wielka Brytania przekazała wyspę Australii. Obecnie złoża są na wyczerpaniu, a wyspa zostanie prawdopodobnie przekształcona w kolonię dla tzw. “boat people”. Tak nazywani są uchodźcy, którzy dzień i noc z Papui i Indonezji małymi łódeczkami szturmują północne brzegi Australii.
Przez wydobycie fosforytów wszystko na wyspie pokryte jest brązowym pyłem. Jednak Christmas Island to nie tylko przemysł. Większość obszaru pokryta jest tropikalnym lasem deszczowym.
Zamieszkała jest także przez największą na świecie populację Krabów Rabusiów. Kraby żyją około 100 lat i osiągają rozmiary dużego talerza! Takich gigantów, w tak ogromnych ilościach nie widziałem nigdzie. Miejscami ciężko było przejść, bo kraby zajmowały całą ścieżkę. Różnokolorowe kreatury w ogóle nie zwracały na nas uwagi. Na początku sezonu deszczowego na przełomie listopada i grudnia ma tu miejsce spektakularny krabi bieg w kierunku wody. Biegną one przez domy, sklepy, samochody i wszystko co im stanie na drodze. Po złożeniu jajek na wybrzeżu powracają w góry.
Na Christmas Island jest ok. 1800 mieszkańców i wieść o świrach z Polski włóczących się po Oceanie Indyjskim obiegła wyspę lotem błyskawicy. Większość osób wiedziała nawet, o której dokładnie się zjawiliśmy. Mi pierwszy dzień zszedł na czyszczeniu membrany od odsalarki. Nie jest to operacja skomplikowana, jednak strasznie czasochłonna.
W tym czasie załoga ruszyła na wstępne rozeznanie terenu. Nie wiedzieliśmy, co zastaniemy na Cocos Islands i trzeba było zrobić porządne pranie i dokupić trochę jedzenia. Spotkaliśmy się z bardzo ciepłym przyjęciem i nawet dostaliśmy na dwa dni do dyspozycji za darmo dwa prywatne samochody terenowe! Oczywiście odwdzięczyliśmy się potem flaszką i innymi drobnymi upominkami.
W Australii mówiono nam, że Wyspa Bożonarodzeniowa to nic ciekawego, jednak nam podobało się tu bardzo. Przez trzy dni podziwialiśmy rojący się od gigantycznych krabów las deszczowy. Dodatkowo, wyspę okalają krystaliczne wody z rafami. Widoczność przekracza tu 15 metrów.
Po trzech bardzo ciekawych dniach postoju zeszliśmy z boi i skierowaliśmy się na oddalone o 550 mil Wyspy Kokosowe. Tam ponoć to dopiero ma być bajka. Ocean Indyjski już nas przyzwyczaił do bardzo szybkiej żeglugi i tak też było tym razem. Po 3,5 dnia wchodziliśmy już do laguny. Żegluga, mimo że szybka, była mokra i mało komfortowa. Pokład zalewany był przez fale i regularnie przewalały się nad nami czarne chmury z porywistym wiatrem i ulewnym deszczem. Pod zamkniętym pokładem było trochę gorąco. Ale czego się nie robi, żeby dostać się do raju 😉
Zapraszam do obejrzenia galerii zdjęć z tego rejsu TUTAJ