Jachtem wzdłuż zachodnich brzegów Islandii

Naszym pierwszym portem po opuszczeniu Grenlandii była oddalona o 250 mil od Ittoqqortoormiit wysepka Grimsey. Jest to jedyne miejsce Islandii, które leży na Kole Podbiegunowym, czym przyciąga turystów z głównej wyspy.

Żegluga z Grenlandii była momentami aż za spokojna i na sporej fali żagle strzelały niemiłosiernie, ale byliśmy twardzi i 90% trasy zrobiliśmy na żaglach.

Jeszcze po dobie żeglugi, kiedy to byliśmy już całkiem daleko od Scoresby Sund Marian wypatrzył 2 ogromne góry lodowe, które dostojnie sunęły w kierunku Islandii. W okolicy Grimsey byliśmy trochę po ponad 2 dobach żeglugi. Zanim jednak zawinęliśmy do portu chcieliśmy trochę powędkować.

Dorszowy rekord na Crystal!

Wiadomo, że najwieksze prawdopodobieństwo spotkania ryby jest na podwodnych górkach i nad taką właśnie obiecująco wyglądającą górką się zatrzymaliśmy.

Miejsce okazało się istnym strzałem w dziesiątkę. Branie następowało natychmiast po opuszczeniu haczyka do dna. I to jakie brania! Ja raz za jednym wyciągnięciem miałem 3 ryby na raz.

Grasujące tu dorsze były naprawdę ogromne i te poniżej 10 kg wypuszczaliśmy do wody. Największa sztuka złapana przez Marzenkę miała 18 kg! To był zdecydowanie dorszowy rekord na Crystalu 😉 W mniej więcej kwadrans nasze ładownie zostały uzupełnione około 50 kg świeżutkiego dorsza. Jakie miłe powitanie.

Jak tylko zacumowaliśmy w porcie Jacek, Andrzej i Grzesiek natychmiast wzięli się do roboty. Na brzegu zmontowali profesjonalny stół i przystąpili do filetowania. Ryby było tyle, że całym procederem zainteresowali się miejscowi rybacy, którzy na migi dawali rady, gdzie szukać najsmaczniejszego mięska. Od tego dnia dorsz na długo zadomowił się w naszym jadłospisie 😉

Zwiedzanie okolic Akureyri

Samo Grimsey poza ładnymi widokami (jak i cała Islandia) i tym że leży na Kole Podbiegunowym, nie oferuje zbyt wiele. Pół dnia wystarcza w zupełności, żeby wszystko oblecieć. Dlatego postaliśmy następnego dnia do obiadu i popłynęliśmy do największego miasteczka na północy Islandii – do Akureyri, które leży na samym końcu głębokiego na 30 mil fiordu.

Niestety wiatr odmówił współpracy i praktycznie całą drogę płynęliśmy na silniku. Na pociechę zostaliśmy przywitani przepiękną zorzą polarną, która mieniła się i tańczyła nad nami dobrą godzinę. Pierwszy raz widziałem takie cuda ;).

Następnego dnia wypożyczyliśmy 2 samochody i cały dzień jeździliśmy po okolicy. Znowu dopisało nam szczęście, ponieważ słońce nie opuszczało nas nawet na moment. Odwiedziliśmy kilka kolorowych bulgoczących bajorek oraz największy na Islandii (pod względem ilości wody) wodospad Dettifoss. Potęga żywiołu była tu tak wielka, że jak patrzyłem na niego z klifu to momentami miałem jakieś dziwne lęki 😉

Ścigając się ze sztormem

Początek września to już schyłek sezony żeglugowego na Islandii. Wraz ze zbliżaniem się jesieni normą stają się wichury często przekraczające nawet 60 węzłów.

No i taki właśnie konkretny sztorm miał za 2 dni omieść północno zachodnie brzegi wyspy. Dlatego chciałem minąć ten fragment wybrzeża zanim dmuchnie, a wichurę przeczekać w jakimś przyjaznym fiordzie. Ze względu na wspaniałe osłonięcie przed wiatrem oraz na wpół dzikie ciepłe źródło wybrałem kameralny Talknafiord. Jak spływaliśmy z otwartego morza wichura powolutku się rozkręcała i razem z nami spłynęły praktycznie wszystkie kutry. Czyli lokalni rybole też wolą sztormować w zacisznym porcie 😉

Horn opłynięty po raz czwarty!

Przez większość żeglugi wzdłuż północnego brzegu Islandii nic ciekawego się nie działo. Momentami wiatr tak siadał, że odpalaliśmy silnik. Największą atrakcją z tego całego przelotu było opłynięcie islandzkiego Przylądka Horn.

Po dwukrotnym opłynięciu Hornu właściwego, wyspy Horn w Cieśninie Torresa był to czwarty Horn dla mnie i mojej Crystal. Ze znanych mi Hornów to do opłynięcia został na pewno jeszcze jeden w okolicy Amsterdamu 😉

Gorące źródła fiordów Islandii

Do maleńkiego porciku rybackiego Talknafiord weszliśmy z pierwszym dziennym światłem. Porcik był na prawdę mały i mieliśmy sporo szczęścia zajmując jedyne wolne miejsce. Jak się za chwilę okazało właściciel miejsca mówił trochę po polsku, ponieważ jego żona była Polką. Na wpół po polsku, na wpół po angielsku wytłumaczył nam, że możemy bez problemu stać ile chcemy, ponieważ jego kuter akurat jest w naprawie. Na kei był prąd i woda, czyli wszystkie niezbędne portowe luksusy.

Po odespaniu nocnego płynięcia i zjedzeniu pysznego obiadku wybraliśmy się do gorącego źródła położonego godzinę spokojnego spaceru wzdłuż fiordu. Źródełko było na wpół ucywilizowane. Była przebieralnia pod daszkiem a na zewnątrz były 3 małe baseniki. W każdym woda miała inną temperaturę. W tym najcieplejszym nie daliśmy rady wytrzymać więcej niż kwadrans. W czasie naszej kąpieli zaczął padać deszcz, jednak zupełnie nie przeszkadzało to w siedzeniu w gorącej wodzie. Chyba w sumie się moczyliśmy z półtorej godziny. Wspaniała sprawa w takim chłodnym klimacie. O ile deszcz nie przeszkadzał nam w siedzeniu w basenie, o tyle godzinny powrót w strugach deszczu był już trochę nieprzyjemny.

Fiord okazał się świetnym miejscem schronienia i przy naszej kei praktycznie nic nie wiało. Postaliśmy tu półtorej doby i następnego dnia po obiedzie ruszyliśmy w dalszą drogę.

Na otwartym morzu przywitała nas rozbudowana fala, która spokojnie przekraczała 4 metry. Na szczęście jednak nie załamywała się i mimo, że kiwało mocno to jednak pod pokładem dało się żyć (czyt. zrobić kolację).

Z upływem czasu robiło się coraz spokojniej. Przed Reykjavikiem zawinęliśmy jeszcze do pobliskiego Hvalfiordu, gdzie zgodnie z informacjami z locji miało też być ciepłe źródełko położone przy samym kotwicowisku. No i faktycznie na miejscu znaleźliśmy wielką, murowaną, wypełnioną wodą wannę. Niestety ktoś jednak zdemontował rurę dostarczającą do niej ciepłą wodę… Tak więc, niestety, basenik okazał się bezużyteczny. Na szczęście sama okolica była na prawdę śliczna i to nam rekompensowało brak kąpieli.

382 godziny żeglugi, 2100 mil i 5 kapitanów na jachcie Crystal

Zostaliśmy na noc na kotwicy i następnego dnia rano popłynęliśmy do oddalonego o 4 godziny żeglugi Reykjaviku. I tak etap Spitsbergen – Jan Mayen – Grenlandia – Islandia dobiegł do końca.

382 godziny żeglugi zrobiliśmy ponad 2100 mil. Załoga zdała egzamin na piątkę i mimo, że warunki zewnętrzne bywały trudne, to my na jachcie żyliśmy na bardzo wysokim poziomie (zwłaszcza kulinarnie 😉 ). Wszystko też przebiegło w bardzo miłej atmosferze. Dodam jeszcze, że do tej pory na Crystalu nigdy nie żeglowało na raz aż 5 kapitanów. A tu nie dość, że tylu mądrych to jeszcze nikt się nie pokłócił ;).

Grzesiu, Mietku, Mariania, Andrzeju, Marzenko, Jacku i Marcinie, bardzo Wam dziękuję ze świetny rejs!

 

Sprawdź bieżącą pozycję Crystal! Dołącz do naszej załogi!

Śledź nas na Facebook!