Ryzykowna jazda pontonem na Wys. Wielkanocnej
Wyspa Wielkanocna znana z trudności dotarcia do brzegu
W światku żeglarskim Wyspa Wielkanocna słynie z wielkich załamujących się fal, przez które trzeba przepłynąć pontonem w drodze na brzeg.
Fale przy Hanga Roa
Na całej wyspie znajduje się tylko jedna osada – Hanga Roa. Kotwiczy się tu na praktycznie otwartej wodzie na głębokości ok 20 m, jakieś pół kilometra od brzegu. Nie ma portu, żeby wpłynąć jachtem i jedyna możliwość dostania się na ląd to jachtowy pontonik, który zostawia się w maleńkim porciku.
Ponieważ kotwicowisko jest zupełnie otwarte, to bez przeszkód docierają tu oceaniczne fale. A że Rapa Nui jest dość daleko na południe (27 stopień S) to przewalające się na południu sztormy potrafią tu przysłać ponad pięciometrowe giganty.
Kilkumetrowa martwa fala w miejscu kotwiczenia (20 m głębokości) jest na tyle długa, że raczej nie wpływa na bezpieczeństwo, ani komfort postoju. Jednak w miarę jak w stronę brzegu zaczyna się robić coraz płycej, fale wypiętrzają się i zaczynają załamywać.
Mocne nerwy na ostatniej prostej
Newralgiczne jest ostatnie 200 metrów. Płynie się wtedy pasem głębszej wody pomiędzy dwoma wypłyceniami, na których fale załamują się zawsze.
Kiedy fale przychodzące z oceanu przekroczą dwa metry wysokości, zaczynają się załamywać też na tym głębszym torze. Robią to jednak seriami.
Po okresie większych, przychodzą mniejsze i przy odrobinie cierpliwości, wyczucia i mocnych nerwów, można wpłynąć i wypłynąć na sucho.
Kiedy przychodzące fale przekroczą trzy metry Armada zamyka porcik.
Bardzo ważna jest moc silnika
W tej grze z falami bardzo pomocny jest silnik o odpowiedniej mocy, co pozwala płynąć w ślizgu. Wpływanie jest wtedy bardzo proste. Trzeba jechać tuż za grzbietem fali i tak regulować prędkość żeby jej nie wyprzedzić. Wtedy ani z niej nie spadniemy, ani nie dogoni nas żadna od tyłu. Poruszamy się w końcu dokładnie z prędkością fal.
Wypływanie już nie jest takie proste, ale szybki ponton to nadal spory atut. Jeśli pokonamy te 200 metrów w 5, a nie 20 sekund to szansa, że zostaniemy zmasakrowani przez jakiegoś wielkiego, białego bałwana jest dużo mniejsza.
Nasz ponton na falach
Nasza Yamaha ma 15 koni. Na filmiku jedziemy w trzy dość ciężkie (muskularne) osoby i ponton nie ma siły wejść w pełen ślizg. Na płaskiej wodzie pewnie by leciał, ale tu jest zbyt nierówno. Przy jeszcze większych falach tak dobieraliśmy ilość i wagę osób, żeby nasz Zodiaczek na pewno mógł się ślizgać. Mimo ponad 20 tur w tą i z powrotem, jakie zrobiliśmy podczas naszego pobytu, bałwan nie dopadł nas ani razu. Ale momentami adrenalina trochę rosła 😉