Żółta kartka od chilijskiej Armady
Na Wyspie Wielkanocnej jachty kotwiczą zwykle w “zatoce” przy Hanga Roa, które jest jedynym miasteczku na wyspie. Cudzysłów nie jest tu przypadkowo, ponieważ kotwiczy się na otwartym oceanie mając po prostu ląd od wschodu. Jakikolwiek mocny wiatr z połówki zachodniej czyni postój tam bardzo nieprzyjemnym lub nawet niebezpiecznym.
Zalecenia z odprawy
Wyspa Wielkanocna leży na 27 równoleżniku szerokości południowej. Jest to na tyle daleko na południe, że mimo przeważających wiatrów ze wschodu dość regularnie przewalają się tędy fronty, niosąc sztormowe wiatry z zachodu. Trzeba wtedy zwiewać i szukać schronienia w innych miejscach dookoła wyspy. Dokładnie tak było w naszym przypadku. Ale od początku.
Na wyspę Wielkanocną dopłynęliśmy we wtorek drugiego lipca, po czym odprawiliśmy się w środę. Podczas odprawy zostaliśmy poinformowani, że podczas naszego postoju na jachcie cały czas musi być przynajmniej jeden członek załogi.
W czwartek wypożyczyliśmy samochód i cały dzień przeznaczyliśmy na zwiedzanie wyspy. Był to właściwie jedyny możliwy dzień, ponieważ w nocy z czwartku na piątek prognozowane było załamanie pogody i musieliśmy opuścić kotwicowisko.
Jadąc na wycieczkę całą załogą wiedzieliśmy, że nie stosujemy się do zaleceń Armady. Nie podejrzewaliśmy jednak, żeby to drobne wykroczenie zostało zarejestrowane…
Upomniani przez chilijską Armadę
Jakie było nasze zdziwienie z Olą, kiedy po powrocie z objazdówki zostaliśmy zaczepieni przez młodego oficera. Co prawda nie mówił za bardzo po angielsku, ale zaraz zadzwonił do Pana Szefa, który w prostych żołnierskich słowach dał znam zjebkę.
Okazało się, że Armada cały dzień bezskutecznie próbowała nas wywołać przez radio. Chcieli nas ostrzec przed nadciągającym frontem i rekomendowali natychmiast opuścić kotwicowisko. Na szczęście nasze drobne uchybienie przeszło bez większych konsekwencji i Pan Szef dał się łatwo udobruchać.
List od Armady
Po powrocie na jacht prze zejściówce znaleźliśmy jeszcze list od Armady. Łamaną angielszczyzną nakazywali, jak najszybciej opuścić kotwicowisko. Tak się martwili, że nikt nie odzywa się na radiu, że aż pofatygowali się do nas na Crystal. Trzeba przyznać, że to bardzo miłe.
Z drugiej strony jak jacht wyląduje na skałach to Armada też ma problem, więc trochę działali też w swoim interesie. Ponieważ mieliśmy dokładne prognozy i najgorsze powiewy miały nadejść następnego dnia, koło południa zdecydowaliśmy się zostać do świtu.