Co warto zobaczyć w Longyearbyen

Początkowo w ogóle nie planowałem szwendać się po Spitsbergenie. Myślałem, żeby zaraz po dopłynięciu do Longyearbyen zmienić załogę i pożeglować dalej na Grenlandię, ale tak mi Kazek naopowiadał o wspaniałościach Svalbardu, że musiałem plan troszkę rozszerzyć 😉 Jak się potem okazało była to jak najbardziej słuszna decyzja.

Spitsbergen a Svalbard

Spitsbergen jest największą z wysp wchodzących w skład archipelagu Svalbard, który z założenia jest eksterytorialny, ale zarządzany jest przez Norwegię.  To właśnie z nimi załatwia się wszystkie pozwolenia. Wszystkie państwa, które podpisały Traktat Spitsbergeński mają prawo mieć tu stacje badawcze, a państwa które mają czynne kopalnie mają prawo mieć swoje osady (w tym wypadku Norwegia i Rosja).

Nie wiedziałem wcześniej, że Polska jest takim potentatem, jeśli chodzi o badania w Arktyce. Otóż mamy na wyspie aż 5 działających stacji badawczych! Najbardziej znana jest ta z Hornsund, do której mieliśmy nieudane podejście.

Miasto Longyear’a

Najbardziej turystycznym miastem jest tu oczywiście Longyearbyen (czyt. long jer bjen), gdzie w sezonie letnim lądują dziennie 3-4 gigantyczne samoloty z turystami, których również dostarczają regularnie statki wycieczkowe. Tak więc, turystyka jest tu zdecydowanie motorem napędowym, a kopalnia jest jeszcze utrzymywana chyba tylko by spełniać wymagania dotyczące posiadania osady. Longyearbyen znaczy tyle co “miasto Longyeara” i zostało założone w 1909 roku przez amerykańską firmę węglową, której współwłaściciel nazywał się John Munro Longyear.

Marina w Longyearbyen

Po dopłynięciu tu Crystalem byłem miło zaskoczony infrastrukturą dla jachtów. Przy dwóch nowych pływających pomostach mogło stanąć po trzy jachty, a w razie potrzeby jeszcze więcej do ich burt. Na pomostach był także prąd i woda, a na brzegu czyste prysznice. Zupełnie inaczej sobie wyobrażałem ten kraniec świata 😉

Nad mariną górują słupy z nieczynną kolejką, którą w przeszłości transportowany był węgiel. Marina leży tu trochę na uboczu i żeby dojść do miasta potrzebny jest 10-minutowy spacer między przemysłowymi zabudowaniami. Idąc główną drogą nie da się nie zauważyć ogromnej, czerwonej skrzynki pocztowej, należącej do… Świętego Mikołaja! Skrzynka została zbudowana kilka lat temu przez azjatycką artystkę, która w ten sposób chciała pokazać, że to tutaj mieszka Św. Mikołaj. Oczywiście nie wszyscy się z nią zgadzają i nie wszystkim się to podoba i pewnie dlatego tymczasowa zgoda na skrzynkę nie została przedłużona. Tak czy owak, niektórzy z załogi się prawie nabrali i byli bliscy wrzucenia tam swoich pocztówek, które zamiast do adresatów trafiłyby właśnie do Świętego 😉

  • marina - Krysia i wielki statek pasażerski
  • Marina
  • Marina
  • Studia filmowe Pana Misia Polarnego

Po drodze mijamy także studio filmowe Jasona Roberta – kto to taki? Jeśli kiedykolwiek widzieliście w TV białego misia, to najprawdopodobniej dzięki temu panu, który od ćwierćwiecza filmuje Arktykę i jest nazywany nawet Panem Miś Polarny.  Stąd zapewne metalowy miś na skrzyżowaniu przed budynkiem jego studia. Naprzeciwko, znajduje się najbardziej na północ wysunięty salon Toyoty. Po minięciu strumienia o kolorze kawy z mlekiem natrafiamy na filię uniwersytetu z Tromso. Specjalizuje się on oczywiście w badaniach arktycznych. Jest tu też Północny Instytut Badań Polarnych. Przed uniwersytetem skręcamy w prawo i naszym oczom ukazuje się miasteczko w całej okazałości.

  • Główny deptak miasta
  • Pomnik górnika na deptaku
  • Najwyżej na północ wysunięty bankomat
  • Główny deptak

Centrum “miasta”

Kolorowe domki są tu rozrzucone po dwóch stronach dość szerokiej doliny. Oficjalnie mieszka tu 2000 osób. Środkiem idzie główna droga, a ruch samochodowy w ciągu dnia jest tak duży, że zupełnie nie rozumiem gdzie oni jadą… I tu zaczynają się sklepy z pamiątkami i ciągną się przez całe miasteczko. Można kupić wszystko od magnesów za parę koron do prawdziwych wypchanych misiów polarnych (za ok. 80 tys. PLN).

Idąc wznoszącym się lekko pod górę deptakiem – wydającym się centrum życia towarzyskiego – oprócz sklepu z pamiątkami natrafiamy na przedszkole, pocztę, bank (z najbardziej wysuniętym na północ bankomatem, rzecz jasna ;)) i wielki supermarket, gdzie można kupić wszystko od pomidorów do wkrętarek i kufli z napisem Svalbard, o których marzy niejeden piwosz. Gdzieś w połowie deptaku znajduje się rampa do jazdy na deskorolkach/ hulajnogach oraz naturalnych rozmiarów pomnik górnika. Jak już wspomniałem, Spitsbergen ma bogatą (i niestety też tragiczną) historię górnictwa, stąd w Longyearbyen jest kilka pomników upamiętniających pracujących w tutejszych kopalniach górników.

Dalej można wstąpić do restauracji Svalbar i słynnej Kroa, gdzie siedząc w drewnianym przytulnym wnętrzu można się poczuć jak na Krupówkach. Ja przynajmniej takie miałem wrażenie. W Kroa są dania jedynie mięsne oraz z ryb, gdyż – jak nam wytłumaczono, gdy Ola prosiła o sałatkę – nie opłaca im się robić dań warzywnych, gdyż wszelkie warzywa i owoce są przywożone na Spitsbergen z kontynentu. Co ciekawe, oddalona od kilka metrów restauracja Svalbard nie ma z tym problemu i serwuje smaczne frytki, sałatki i vege burgery 😉

W miasteczku jest kilka w większości drogich hoteli, które bardziej wyglądem przypominają schludne hotele robotnicze niż Radisona, który oczywiście też tam jest 😉

Warto też wstąpić do ciekawego kościółka i galerii z fotografiami dzikich zwierząt – WildPhoto Gallery.

Kościół inny niż wszystkie

Kościół, znajdujący się na pagórku, jest ciekawym miejscem. Po pierwsze, na wejściu trzeba zdjąć nie tylko kurtkę ale i buty, zostawić je na półce i zalożyć klapeczki. Jest to zwyczaj, jeszcze z czasów, gdy wszędzię kręcili się górnicy i aby nie wnosili do pomieszczeń kurzu, to zdejmowali buty już przy wejściu.  Zwyczaj jest wciąż kultywowany w wielu miejscach publicznych, np. w ww. hotelach, restauracji w Piramiden lub Barentsburgu. Kiedy wejdziemy na pierwsze piętro, obok stoiska z pocztówkami i herbatką, spotkamy wypchanego misia polarnego. W wielkim pokoju znajduje się kilka stoliczków i wygodnych foteli, w których można odpocząć przed wejściem do kapliczki. W środku jest ciepło, czysto i aż kusi żeby zostać dłużej i właśnie stąd na drzwiach znajdziemy prośbę, aby w Kościele nie nocować 😉

Niedaleko Kościoła znajduje się też mały, metalowy zegar słoneczny, którego wskazówka jest w kształcie… misia polarnego! Sprawdzaliśmy i działa! Jeśli sięgnięcie pod zegar, to znajdziecie tam księgę do wpisania się 😉

Na szybko, Longyearbyen można oblecieć nawet w jeden dzień. Powinno być ono raczej traktowane jako miejsce uzupełnienia zapasów i baza wypadowa do eksploracji bardziej dzikich i odległych miejsc wyspy. I o tym właśnie napiszę w następnym atykule opisując nasze dwutygodniowe przygody podczas żeglugi wzdłuż zachodniego brzegu Spitsbergenu.

 

  • Wnętrze Kościoła
  • Wnętrze Kościoła
  • Kościół
  • Salon Toyoty, stacja benzynowa i my z naszymi zakupkami
  • Znak misia polarnego, na który natkniemy się od razu po wyjści z lotniska
  • Zegar słoneczny
  • Kolorowe domy
  • Kościół
  • Rib Sysselmanna
  • Restauracja Svarbar i sklep w którym znajdziemy mnóstwo wypchanych zwierząt :(
  • Cześć, jak się masz?
  • Wnętrze Kościoła
  • Marina - Krysia i załoga rejsu Tromso-Longyearbyen
  • Skrzynka pocztowa Świętego Mikołaja
  • Wnętrze Kościoła
  • Wnętrze Kościoła
  • Wnętrze Kościoła
  • Wnętrze Kościoła - tu zostawiamy buty