Crystal w Ittoqqortoormiit

Wszelkie mapy, jak i locje opisujące Scoresby Sund są niesamowicie ubogie i niedokładne. W fiordach standardem było żeglowanie na mapie po brzegu lub zupełnie bezsensowne położenie kotwicowisk. Tak samo było z opisem i mapą Ittoqqortoormiit.

Kotwiczenie na ślepo

Pozycja kotwicowiska podanego w locji była z 500 metrów od brzegu, na którym (na mapie) za chwilę wylądowaliśmy i my. Do tego było już zupełnie ciemno. Dlatego rzuciliśmy kotwicę w dość przypadkowym miejscu, które w tamtym momencie wydawało się najlepsze. Ponieważ dookoła w zupełnie przypadkowych kierunkach krążył lód wystawiłem wachty kotwiczne. Nie chciałem, żeby jakaś większa kra zepchnęła nas na brzeg.

Rano standardowo przywitało nas piękne słoneczko oraz wycie psów, których kilkadziesiąt połączonych łańcuchem mieszkało na wielkiej kupie śniegu. Momentami pieski wyły na prawdę strasznie. Nie wiem tylko dlaczego, bo poza tym, że były przywiązane, to nic złego im się nie działo.

Rano zrobiłem krótką objazdówkę pontonem i znalazłem dużo lepsze miejsce na kotwiczenie, które znajdowało się po drugiej stronie miasteczka. Odstawiłem pierwszą grupę zwiedzających na brzeg, a z resztą załogi wzięliśmy się za podnoszenie kotwicy i przestawianie jachtu.

Pierwsze wrażenia

W drodze do nowego miejsca bardzo niespiesznie opłynęliśmy wioskę robiąc przy tym mnóstwo zdjęć. Położone na wzgórzu kolorowe domki pięknie prezentowały się w przedpołudniowym świetle.

Kiedy tylko skończyliśmy kotwiczyć zauważyłem Marcina i Andrzeja schodzących z góry. Kiedy popłynąłem po nich pontonem Andrzej przywitał mnie słowami: “Wczoraj mieli wypłatę. Wszyscy są najebutani. Wszystko pozamykane”.

Chłopaki spotkali po drodze miejscowego policjanta, który wytłumaczył im w skrócie, że tu po odbiorze dwutygodniówki miejscowi piją na umór. No i do tego jeszcze była sobota. No, ale nie dla sklepów tu przyjechaliśmy, więc upojenie miejscowych nie było specjalną przeszkodą, żeby rozejrzeć się po miasteczku.

Strażnik północno-wschodniej Grenlandii

Kiedy popłynęliśmy na brzeg tam czekał już na nas wspomniany wcześniej policjant wraz z żoną. Na szczęście, w przeciwieństwie do reszty wioski był zupełnie trzeźwy. Od razu było widać, że nie są z Grenlandii.

Nazywał się Peter, był Duńczykiem. Wraz z żoną pracował tu na rocznym kontrakcie. Przesympatyczny facet. Od razu zaczął nam opowiadać o miasteczku i o swoich obowiązkach. Był tu jedynym policjantem i w pojedynkę odpowiadał za bezpieczeństwo całej północno-wschodniej Grenlandii.

Teren o powierzchni większej niż Hiszpania był zamieszkiwany przez 370 mieszkańców jednej osady – Ittoqqortoormiit. Od razu zaprosił nas do siebie do domu, w którym mieściła się również komenda oraz galeria sztuki jego żony malarki. Na wejściu dostaliśmy stemple do paszportów.

Okazało się, że Peter piastuje swoją funkcję od początku maja. Jak przyjechali w wiosce było jeszcze 2 metry śniegu, który był dosłownie wszędzie i mienił się w promieniach słońca, które od maja świeci praktycznie bez przerwy. Tak więc nasz słoneczny tydzień nie był niczym nadzwyczajnym w tej okolicy. Pogoda ma się dopiero załamać w październiku, kiedy to zaczną się burze śnieżne. Nasi mili gospodarze sami byli ciekawi jak to będzie zimą, bo czytali relacje, że czasami pogoda bywa tak ekstremalna, że przez kilka dni nie da się wyjść z chałupy.

  • Szeryfa (2gi z lewej) ugosciliśmy po królewsku
  • Z lokalesami
  • Do zatoki napłynęła kra
  • W lokalnym areszcie

Smutna rzeczywistość osady

Miejscowi tradycyjnie zajmowali się myślistwem. Jednak po akcjach przeciwko naturalnej skórze światowy popyt spadł tak bardzo, że focza skóra jest obecnie niesprzedawalna. Polują jednak na nie dalej. Mają także pozwolenie na odstrzał 35 niedźwiedzi polarnych, oraz ściśle określonej liczby wielorybów.

Miejscowym przysługuje bardzo duża pomoc socjalna i duża część z nich zawodowo zajmuje się piciem. Potem podczas spacerowania wielokrotnie widzieliśmy nieprzytomnych ludzi w rowach i strumieniach. Co ciekawe (i bardziej szokujące) w większości były to kobiety. Z okna kuchni i sypialni miejscowy szeryf ma przepiękny widok na całą zatokę, w której mieni się pływający lód.

Tak jak pisałem wcześniej, żona Petera jest wziętą malarką i ma na tym końcu świata idealne warunki do tworzenia. Wyjątkiem są dni zaraz po wypłacie, kiedy to miasteczko głośno się bawi przepijając rządowe zapomogi.

Mogło by się wydawać, że co taki jeden policjant może zdziałać wśród obcej społeczności. Ponoć jednak Ci prości ludzie szanują  i jego i sprawowaną przez niego funkcję. A jako, że jest on jedną z najlepiej wykształconych osób w wiosce, to często zgłaszają się ze zwykłymi problemami dnia powszedniego.

Dokonywane tu przestępstwa to głównie molestowanie seksualne oraz bójki, do których prawie zawsze dochodzi pod wpływem alkoholu. Sprawcy zwykle nie pamiętają zdarzenia i bardzo żałują. Ciężka to musi być praca.

Peter oprócz tego, że jest policjantem, to wydaje również prawa jazdy oraz paszporty. Jest także prokuratorem.

Dwa razy do roku ze stolicy Grenlandii – Nuuk, przylatuje tu sędzia z obrońcą i prowadzone są rozprawy. Ponieważ nie wszyscy Grenlandczycy mówią po duńsku, a dialekty wschodni i zachodni znacznie się różnią często w rozprawie musi jeszcze uczestniczyć tłumacz, który jest w stanie spiąć te trzy języki.

Około 20 mil od osady jest małe lotnisko, skąd można się dostać na Islandię. Jest to jedyne połączenie i jeśli np. miejscowi chcą się przedostać do jakiegoś innego grenlandzkiego miasta, to muszą najpierw lecieć do Reykjaviku i dopiero stamtąd do miasta przeznaczenia.

Dom Petera wyglądał dość europejsko, jednak miejscowi żyją bardzo prosto. W większości domów nie ma toalet ani bieżącej wody. W zimie ogrzewają się piecykami na benzynę. W miasteczku jest jedna szkoła podstawowa. Starsze dzieci wyjeżdżają do stolicy, do szkoły z internatem. Na przeciwko domu jest areszt z dwoma celami.

W lewej celi na ziemi leży skóra białego niedźwiedzia, który niedawno został upolowany. Nie wiem, czy jeszcze gdzieś na świecie jest areszt z prawdziwą niedźwiedzią skórą na posadzce. Prawdziwe luksusy. Oprócz pozostałości z niedźwiadka w areszcie nie było innych lokatorów.

Przyjęcie, z jakim się spotkaliśmy było na prawdę niesamowicie miłe. W ramach rewanżu wieczorem zaprosiliśmy naszych miłych gospodarzy na jacht, na kolację i ciasto czekoladowe. Tymczasem się pożegnaliśmy i poszliśmy zwiedzać okolicę.

Jak tak sobie spacerowaliśmy, fotografując wszystko dookoła miejscowi, byli dla nas bardzo przyjaźni. Spora część tych sympatycznych twarzy była mocno zmęczona przepijaniem rządowej pomocy socjalnej. Wszędzie walało się sporo puszek Carslsberg, a gdzieniegdzie nawet bezwładne ciała bez życia. Życie tych ludzi przywodzi na myśl australijskich Aborygenów, którzy borykają się z podobnymi problemami.

Architektura Ittoqqortoormiit

Samo Ittoqqortoormiit znaczy miejsce, gdzie jest wiele domów. Kolorowe domki są przepięknie położone na opadającym do zatoki cypelku. Jak się tym domostwom bliżej przyjrzeć to się zobaczy, że są dość podobne do siebie. Potem dowiedzieliśmy się, że są one efektem rządowego programu tanich domów. Za nieduże pieniądze można było sobie postawić chałupę z gotowych prefabrykatów.

W miasteczku jest tez protestancki kościół. Chwilowo z powodu braku księdza obrządki co niedziela odprawia Dunka, która najlepiej orientuje się w całej ceremonii. Jak to powiedział Peter “ona ogarnia im mszę”.

Wieczorem Peter pojawił się niestety sam na pomoście, bo jak powiedział w areszcie miał gościa płci pięknej. No i żona została na straży. Na pokładzie mieliśmy jeszcze polskie polędwice roboty Andrzeja i inne rarytasy. Były koreczki, a na deser Marzenka przygotowała pyszne czekoladowe ciasto. Myślę, że szeryf nie mógł spodziewać się niczego lepszego. Dostał nawet ciasto dla żony. Ciasto czekoladowe z czerwonej fasoli 😉

Czekając na wieloryby…

Początkowo planowałem wyjść następnego dnia po obiedzie jednak okazało się, że tego dnia do wioski miało dotrzeć 16 upolowanych wielorybów. Od razu wyobrażaliśmy sobie, że przytransportują je w całości i będą patroszyć na brzegu. No i zostaliśmy w oczekiwaniu na myśliwych ze zwierzyną. Czekaliśmy i czekaliśmy, aż w końcu wieczorem przypłynęła nie za duża motorówka, na pokładzie której było z 6 beczek i sporo worków. Zapewne mięso. Towar został sprawnie wyładowany i wszyscy rozeszli się do domów. I tyle było ze spektaklu.

Następnego dnia po śniadaniu, część załogi kupiła jeszcze kilka pamiątek na poczcie i o 11 podnieśliśmy kotwicę i zostawiliśmy za rufą to niezmiernie ciekawe miasteczko na krańcu świata.

Zapraszam do obejrzenia pełnej galerii zdjęć z Ittoqqortoormiit.

Nie muszę dodawać, że pogoda była słoneczna. Ponieważ płynęliśmy na Islandię miało się to już niedługo zmienić.

 

Sprawdź bieżącą pozycję Crystal! Dołącz do naszej załogi!

Śledź nas na Facebook!

  • Pukawki są tu łatwo dostępne
  • Zachód słońca w zatoce
  • Pewnie to z woła piżmowego
  • W oczekiwaniu na zimę
  • Żona szeryfa jest malarką
  • Mały Don Corlelone
  • Miejscowe dzieciaki
  • Malowniczy cmentarz

Zapraszamy do obejrzenia pełnej galerii zdjęć z Ittoqqortoormiit.