Morze Corteza – wyprawa na wyspie Ducha Świętego

7go kwietnia zaokrętowała się na Crystal Sławka z Leszkiem. Sprostali wszystkim utrudnieniom związanym z podróżowaniem w pandemii i przylecieli do nas z Polski do Meksyku, na rejs na Morzu Corteza. Kto się zastanawiał czy do nas dołączyć i ostatecznie nie przyjechał, niech żałuje!

Po Meksyku można przemieszczać się bez żadnych obostrzeń, a kwiecień to idealny miesiąc na żeglugę po tych super ciekawych wodach. W związku ze zbliżającym się latem robi się już naprawdę ciepło. Na wodzie na szczęście nie jest to uciążliwe. Ale na lądzie czasami już jest… Przekonaliśmy się o tym podczas pewnej wycieczki…

Zatoka Partida i rybackie obozowisko

Po opuszczeniu La Paz naszym pierwszym przystankiem była piękna zatoka pomiędzy wysepkami Isla Partida i Espirtu Santo. Po spokojnej żegludze rzuciliśmy kotwicę pośród kilku innych jachtów. W locji wyczytaliśmy, że z sąsiedniej maleńkiej zatoczki zaczyna się pieszy szlak prowadzący na górkę, z której rozciąga się przepiękny widok w dół. Ponieważ było już dobrze po południu, wycieczkę zaplanowaliśmy na następny dzień. Chcieliśmy wyruszyć jak najwcześniej, zanim wszystko rozgrzeje się do czerwoności w meksykańskim słońcu.

Tego dnia pokręciliśmy się trochę po okolicy pontonem i odwiedziliśmy sezonowy obóz rybacki rozbity na brzegu. Kilka małych chatek po środku rozgrzanego piachu. Oczywiście bez żadnej bieżącej wody. To są naprawdę twardzi ludzie! Na brzegu, temperatury kiedy wszystko się nagrzeje, są naprawdę wysokie.

Obóz rybacki na Isla Partida

Jedziemy na wycieczkę…

Następnego dnia z rana ogarnęliśmy się najwcześniej, jak umieliśmy i po śniadaniu koło godz. 8.30 wyruszyliśmy na naszą pieszą wyprawę. Zatoczka, z której startował szlak była w locji opisana jako maleńka, w której jest w stanie zakotwiczyć tylko jeden jacht. Żeby nie tracić czasu na szukanie miejsca od razu popłynęliśmy tam pontonem.

Nie mieliśmy żadnej informacji ani o poziomie trudności, ani o długości szlaku. Optymistycznie założyliśmy dwie godzinki i że ścieżka na pewno będzie prosta. W związku z tym zabraliśmy mniej niż litr picia na głowę, a ja optymistycznie przywdziałem gumowe klapki Crocs. I tak około godz. 9.15 zabezpieczyliśmy ponton na plaży i ruszyliśmy przed siebie.

Rozpoczynamy wycieczkę! Pełni zapału ruszamy ku obiecanym pięknych widoczkom…

Pod górę rozgrzanym kanionem

Od razu po odszukaniu szlaku okazało się, że nie jest to sympatyczna równa ścieżka. Trasa wiodła środkiem kanionu, którym pewnie w porze deszczowej płynie rwący potok. Teraz jednak wszystko było wyschnęte na wiór, a my powoli szliśmy po ogromnych kamieniach.

Żeby było trochę łatwiej odnaleźć drogę, co jakiś czas, na głazach były usypane kopczyki znaczące trasę. Ze względu na wczesną porę kamole po nocy były jeszcze chłodne. Dlatego, mimo że słońce świeciło już na nas z pełną mocą, to szło nam się całkiem przyjemnie.

Trochę za szybko zboczyliśmy ze “szlaku” i szybko okazało się, że droga robi się z każdym krokiem co raz bardziej stroma

Po ok. 45 minutach wędrówki wydawało nam się, że trzeba wyjść z kanionu i wspiąć się na dość strome zbocze wyrastajce z prawej strony. Dość szybko okazało się, że jest to zły kierunek i musieliśmy zawrócić. Na ten mały skok w bok straciliśmy tylko pół godziny, ale w tym czasie temperarura zrobiła się mniej komfortowa. Mijało półtorej godziny od kiedy rozpoczęliśmy marsz, końca nie było widać… a robiło się coraz bardziej gorąco. Nasze zapasy wody zaczęły wyglądać mizernie. Morale trochę spadło. Zdecydowaliśmy jednak, że skoro już tyle przeszliśmy, to damy tej wycieczce jeszcze szansę. Ruszyliśmy dalej pod górkę.

Kanion z każdą godziną robił się coraz gorętszy…

Piękny widok na zatokę

Pięliśmy się dalej pod górę i oczywiście w pełnym słońcu robiło się coraz cieplej. Zbliżało się południe i cienia było jak na lekarstwo. Co jakiś czas chowaliśmy się w jakiś zagłębieniach, żeby choć na chwilę się schować przed czerwoną kulą na niebie. Na szczeście kamienie, po których szliśmy zrobiły trochę mniejsze i szło się łatwiej.

W pewnym momencie ściany po bokach kanionu zaczęły obniżać się na tyle, że z Olą stwierdziliśmy, że warto zaryzykować i zrobić skok w bok. Mieliśmy nadzieję, że jak wygrzebiemy się z kanionu, to łatwo dotrzemy już do krawędzi górującej nad zatoką, w której zostawiliśmy naszą Krysię.

W tym miejscu nasza czwórka rozdzieliła się. Leszek stwierdził, że poczeka na nas w cieniu, a Sławka, że będzie kontynuować kanionem. Byliśmy już wszyscy zdrowo zmęczeni, jednak wizja, że zaraz będzie pięknie zmotywowała nas do podjęcia ostatniego (w tę stronę) wysiłku.

Na szczycie i praaawie u celu….

Wygrzebaliśmy się z naszego gorącego jak piec zagłębienia i naszym oczom ukazał się porośnięty kaktusami płaskowyż, a w oddali morze. Przeszliśmy jeszcze może 200 metrów po płaskim i dotarliśmy do krawędzi. Pod nami rozpościerał się przepiękny widok zatoki Partida. W dole jak na dłoni widać było zakotwiczone jachty i okalające zatokę płycizny z bielusieńkim piaseczkiem. Widok był po prostu ekstra. Pozostało nam już „tylko” wrócić do pontonu i nie skonać z gorąca.

Dla tego widoku warto było wspinać się w upale… choć mogliśmy jednak mieć więcej wody i jedzenia… 😛

Wszędzie dobrze, ale na jachcie najlepiej

Powrót w dół przypominał trochę marsz zombie. Kamienie, po których szliśmy miały pewnie ze 100 stopni. Czasami, kiedy trzeba je było dotknąć ręką po prostu parzyły. Słońce świaciło praktycznie w zenicie i ciężko było znaleźć jakikolwiek cień. Jeśli już się pokazywał, to był zwykle jedno/dwuosobowy… Wyobrażam sobie, że tak spacerki wyglądają w rozgrzanym piekle.

W końcu po dwóch godzinach turlania się w dół udało nam się dotrzeć do naszego pontonu. Sam jego widok spowodował, że odzyskaliśmy trochę energii. W sumie wycieczka zajęła nam pięć godzin, z czego ze trzy w niewyobrażalnym upale.

Kiedy wróciliśmy woda była już tak nisko, że ponton musieliśmy kawałek przenieść! Na szczęście pomogła nam grupka chłopaków odpoczywających na plaży.

Zdecydowanie mamy nauczkę, żeby na przyszłość zabierać więcej wody i coś do przekąszenia… niezależnie jak krótka wydaje nam się traca. Na nasze szczeście, tym razem dotarliśmy na jacht cało i zdrowo, a tę gorącą wycieczkę zapamiętamy na długo. No i ten widok z góry…

Ten widok, jak i cały “spacerek” na pewno na długo zostaną nam w pamięci!