Rejs Meksyk – Polinezja Francuska: przygotowania do wypłynięcia
Po bardzo fajnym rejsie na Morzu Corteza, przyszedł czas na oceaniczny przeskok na Polinezję Francuską – najpierw na Markizy, potem na chwilę na Atole Tuamotu, aż na Wyspy Towarzystwa, czyli Tahiti i jej okolice. To ponad 2700 mil do samych Markizów, co czyni ten rej najdłuższym płynięciem non-stop w historii jachtu Crystal. Mamy nadzieję, że zajmie nam to ok. trzech tygodni.
Zaprowiantowanie na kilka tygodni
Jak zwykle przy takich długich przelotach, zaprowiantowanie nas to wyzwanie logistyczne dla Oli. Trzeba kupić tyle jedzenia, żeby starczyło nam na te kilka tygodni, pomieściło się na jachcie i do tego nie popsuło. Listę rzeczy, jakie potrzebujemy Ola tworzyła już od kilkunastu dni na podstawie tego, co mamy na jachcie oraz jakie jedzenie będziemy potrzebowali. Przyjęliśmy, że będziemy mieć ok. siedmiu potraw, które będziemy przygotowywali. Były one na tyle różnorodne, że jeżeli naszłaby kogoś ochota na improwizowanie w kambuzie na coś innego, to nie stanowiłoby to problemu.
Zakupy z listy zaprowiantowania rozpoczęliśmy już w niedzielę i zajęły nam one trzy dni. Szczęściem było to, że w La Paz znajduje się kilka ogromnych supermarketów, więc mieliśmy duży wybór produktów. Każdego dnia przyjeżdżaliśmy ze sklepu z ok. dziesięcioma wielkimi torbami zapakowanymi puszkami, makaronami, sosami, nabiałem, mięsem i oczywiście warzywami i owocami. Te ostatni kupiliśmy we wtorek, żeby zapewnić sobie ich jak najdłuższą świeżość. Zakupy kosztowały nas ok. 3500 – 4000 tyś zł, przy czym zrobiliśmy je z lekkim zapasem, mając w głowie to, że na Polinezji jedzenie jest drogie i często w ograniczonym asortymencie (z wyjątkiem Tahiti, gdzie znajduje się ogromny sklep Carrefour).
W poniedziałek dojechał do nas Jurek z Markiem, czyli nasza dwuosobowa załoga na tym etapie i dalej przygotowania do wypłynięcia kontynuowaliśmy wspólnie.
Pielgrzymka po urzędach, czyli formalności związane z wypływaniem z Meksyku
Od poniedziałku zaczęliśmy też procedurę wymeldowania się z Meksyku. Wśród amerykańskich żeglarzy dosyć popularną opcją jest skorzystanie z usług agenta, który załatwia wszystkie te formalności. Oczywiście za należytą zapłatą ok. 150-200 USD. My jednak zdecydowaliśmy się zrobić to samodzielnie. Skoro udało nam się przepłynąć Kanał Panamski bez pomocy agenta, to i tu byliśmy pełni wiary we własne możliwości.
Aby formalnościom stało się za dość, trzeba odwiedzić cztery rozrzucone po mieście biura i wypełnić sporo formularzy. Bardzo przydatne okazały się tu być wskazówki, które Michał znalazł na stronie Club Cruceros, czyli anglojęzycznej społeczności żeglarzy, którzy regularnie pływają po Morzu Corteza, a wręcz nawet niektórzy mieszkają tam na stałe.
Całość rozbita na dwa dni zajęła nam około sześciu godzin i kosztowała 30$ łącznie z taksówkami.
W poniedziałek odwiedziliśmy biuro API, aby uiścić opłatę za kotwiczenie. Pieniądze te idą na utrzymanie oznaczeń nawigacyjnych w rejonie La Paz. Oprócz rachunku dostaliśmy zaświadczenie że nie zalegamy z opłatami. Potem udaliśmy się do Kapitanatu pobrać wszystkie niezbędne formularze do wypełnienia na jutro. Były to trzy listy załogi, trzy kopie deklaracji zdrowotnej i jeszcze jakiś formularz. Sporo tekstu i wszystko oczywiście po hiszpańsku. Wieczorem wypełniliśmy z Olą wszystkie papiery i we wtorek rano rozpoczęliśmy rundę drugą. Najpierw 30 minutowy spacer do Immigration. Tam podbili nam paszporty i wszystkie trzy listy załogi, z czego jedną zabrali dla siebie. Mimo braku ludzi w urzędzie trwało to około półtorej godziny. Następne było jakieś biuro od zdrowia, gdzie mieliśmy złożyć deklarację zdrowotną. Były w niej napisane takie informacje jak, skąd i kiedy wpłynęliśmy do Meksyku, czy statek jest czysty i czy nie mieliśmy pasażerów na gapę. Tam już pojechaliśmy taksówką. Pierwsze miejsce wskazane na stronie Club Cruceros okazało się nieaktualne i musieliśmy kolejną taryfą zasuwać na drugi koniec miasta. Dobrze, że Jurek nieźle śmiga po hiszpańsku to przynajmniej wiedzieliśmy gdzie jechać. W kolejnym urzędzie znaleźliśmy potrzebną osobę. Mieliśmy kilka błędów w formularzach, ale na szczęście nie na tyle dużych żeby pisać je od nowa 😉 Zostałem poinformowany, że mam dbać o załogę i sprawdzać, czy nie mają symptomów covid-19. Za namaszczeniem przystawili pieczęcie do kolejnych formularzy, część zostawili sobie, część oddali i kolejną taryfą pojechaliśmy już do Kapitanatu. Tam sympatyczna pani sprawdziła, czy mamy niezbędne papierki ze wszystkich wcześniejszych instytucji i wzięła się za wypisywanie ostatecznego papierka, czyli odprawy, która potocznie zwie się w krajach hiszpańskojęzycznych ZARPE. Trochę trzeba było jeszcze poczekać, aż dokument podpisze szef wszystkich szefów i koło 13.30 miałem wreszcie upragniony papier w ręku.
Mniej więcej w tym samym czasie Ola skończyła skupować ostatnie warzywka. Zostało nam dokręcenie ostatnich śrubek na jachcie i byliśmy gotowi do wypłynięcia.
Polak – Czech dwa bratanki
Ostatniego dnia wieczorem mieliśmy sympatyczną wizytę naszego sąsiada z kotwicowiska. Odwiedził nas Czech Miro i jego przyjaciółka Rosa. Miro w 2019 roku przepłynął przez Przejście Północno-Zachodnie, a jego jacht Snow White został pierwszym w historii czeskim jachtem, który tego dokonał. Było więc o czym gadać 😉
[wiadomość z pokładu SV Crystal wysłana via komunikator satelitarny Iridium GO!]