Płyniemy do Irlandii! Pierwszy rejs po remoncie

Załoga pierwszego etapu Arktycznej Rozgrzewki zaokrętowała się w sobotę 29 kwietnia 2017, a w Święto Pracy oddaliśmy cumy i rozpoczęliśmy naszą wędrówkę na północ. W 3 tygodnie mieliśmy dotrzeć do zachodnich brzegów Irlandii. Po tej stronie zielonej wyspy jeszcze mnie nie było.

Naszym pierwszym przystankiem było kameralne i pełne historii Peniche. Właściwie całe miasteczko jest jedną wielką starówką z historią sięgającą jeszcze czasów Fenicjan. Oprócz tego miejsce to jest mekką surferów. Występują tu jedne z lepszych fal w całej Europie. Kolejnym przystankiem miała być la Coruna.

Na odcinku od Lizbony do Coruny przeważają wiatry północne. Mieliśmy więc mieć pod wiatr. Aby uniknąć kilkudniowej męki halsowania czekaliśmy grzecznie na okienko pogodowe, które miało nadejść w czwartek. Prognozy nie zmieniały się i zgodnie z planem oddaliśmy cumy w czwartek po śniadaniu.

Całą drogę wiatry nam sprzyjały, choć momentami burzowe chmury zakłócały cyrkulację powietrza i po bardzo mocnych szkwałach przychodziły długie okresy flauty. Udało mi się to jednak wytrzymać i na całym odcinku silnika nie uruchomiłem. Pokonanie niecałych 300 mil zajęło nam 52 godziny żeglugi w mocno zmiennych warunkach.Wszystko było by pięknie, gdyby nie ból zęba, który pierwszy raz dał o sobie znać jeszcze w Peniche. Ból narastał i ostatnią noc miałem praktycznie nieprzespaną. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po zacumowaniu w Marina Coruna była wycieczka na sygnale do dentysty. Diagnoza to zapalenie korzenia. Na razie biorę antybiotyk, ale w Irlandii mam przejść leczenie kanałowe. Po antybiotyku i środkach przeciwbólowych przynajmniej przestało boleć. Ale wróćmy do pływania 😉

La Coruna miała być ostatnim ciepłym przystankiem i opuszczenie jej rozpoczynało Arktyczną Rozgrzewkę na dobre. Nasza trasa do Irlandii wiodła praktycznie na północ i po zostawieniu z prawej buty Zatoki Biskajskiej i pokonaniu 500 mil planowałem pierwszy przystanek zrobić w okolicy Cork.

Tak jak odcinek z Lizbony do La Coruny słynie z północnych wiatrów, tak ten region Północnego Atlantyku ze sztormów, które przewalają się z zachodu na wschód. Ale i tu statystyki okazały się tylko statystykami. Nad Irlandią rozbudował się wspaniały wyż, który skutkował silnymi wiatrami za wschodu oraz piękną słoneczną pogodą. Może prognozowane przez pierwsze 2 doby szkwały do 40 węzłów to było trochę za dużo, jednak na tych wodach nie ma co za bardzo wybrzydzać. Należało się tylko cieszyć, że przez tydzień nie zapowiadają nic mocniejszego.

Pogodowao idealnie pasowałoby nam wystartować już w niedzielę 7 maja, jednak Hiszpanie w tym dniu świętują i wszystkie sklepy pozamykane. Dlatego zaprowiantowanie zrobiliśmy w poniedziałek z samego rana, potem prysznice i inne ostatnie kontakty z cywilizacją. W morze wyszliśmy koło południa. W miarę jak wychodziliśmy na otwarte Biskaje wiatr tężał coraz bardziej, a my refowaliśmy się coraz głębiej. Po 4 godzinach wiało już regularne 7B z falą trochę powyżej 2 metry. Ponieważ nic nie złowiliśmy w drodze do La Coruna, a była duża chęć na tuńczyka (ostatni moment bo na północy nie będzie) to Marki rozwinęły wędkę.

Około 17.00 zauważyłem, że odwiązała się góra naszej brytyjskiej bandery. Żeby jej nie zgubić odwiązaliśmy ją zupełnie, a ponieważ była mokra umieściliśmy ją w kibelku… Na zemstę Jej Królewskiej Mości nie trzeba było długo czekać…

Nie wiem jak się o tym dowiedziała, ale jej reakcja była prawie natychmiastowa. Najpierw przy mocniejszym bujnięciu prawie zgubiliśmy silnik zaburtowy, który okazał się nie do końca przykręcony. Szczęśliwie podczas wypadania na chwilę się zawahał i ten moment wykorzystałem, żeby go złapać. Ponieważ mój Mercury ma 10 KM i waży prawie 40 kg wsadzenie go na miejsce w bajdewindzie przy silnym wietrze jest dość problematyczne. Żeby uspokoić jacht odpadłem do baksztagu. W tym czasie wiatr zwiał żyłkę prosto w generator wiatrowy, który stanął. Obrotów żyłki na wale wiatraka było pewnie ze 100. Po zamocowaniu silnika  wziąłem mały ostry nóż i ruszyłem na żyłkę. Biedny nie zdawałem sobie sprawy, że zemsta Królowej trwa w najlepsze i wyprowadzona z równowagi jej Królewska Mość tak sprytnie pokierowała nożem, że zamiast przecinać żyłkę nóż wylądował w moim nadgarstku.

Podczas gdy ja byłem opatrywany przez Jurka do akcji wkroczył Marek z Czarkiem. Tym razem tylko z w miarę tępymi nożyczkami. Płynęliśmy baksztagiem przy wietrze 7B i przy 3 metrowej fali, a Marek odplątywał i przecinał zwój za zwojem z wiatraka zamontowanego ponad 2 metry nad pokładem. Czarek od dołu podtrzymywał śmigła, aby unieruchomić wiatrak. Czasami nadchodziła większa fala i łapaliśmy przechyły po 40 stopni. To że dyndający na rurze wiatraka Marek nie złożył się ze wszystkim do wody dowodzi że moja nowa rama jest bardzo solidna 😉 Po pół godzinie zmieniłem Czarka, a po następnych 30 minutach wiatrak był znowu wolny. Niby mogliśmy go unieruchomić i odplątać na spokojnej wodzie, ale przed nami było jeszcze ponad 3 doby żeglugi przy silnym wietrze i brak wiatraka w tych warunkach bardzo by nas ograniczył energetycznie. To jednak nie był koniec zemsty. Godzinę później w toalecie, gdzie została umieszczona bandera została wyłamana pompka przez co do końca rejsu zostaliśmy z jednym kibelkiem. Na szczęście na tym niespodzianki się zakończyły i dalej żeglowaliśmy już bez przeszkód.

Po opuszczeniu la Coruny mieliśmy 2 dość ostre doby w pełnym bajdewindzie. Momentami wiatrowskaz pokazywał 40 węzłów, a fale co chwile zalewały kompletnie kokpit i sternika.

Trzeciego dnia dalej wiało z północnego wschodu jednak wiatr zelżał na tyle, że mogliśmy się trochę rozrefować, a do kokpitu można było się zapuścić bez sztormiaka. Od opuszczenia la Coruny cały czas towarzyszyła nam wyżowa słoneczna pogoda. Tylko temperatura systematycznie szła w dół, by po 3 dniach zjechać w nocy z 16 do 11 stopni. Po 3 dobach żeglugi wiatr zmalał na tyle, że rozwinęliśmy całe żagle. Jednak w czwartek po południu wiatr systematycznie odkręcał się na przeciwny i słabł. O 21 stanęliśmy zupełnie. Byliśmy około 80 mil od celu.

Wiatr był dopiero prognozowany na następny dzień rano, my mieliśmy juz ochotę na irlandzkiego steka popitego zimnym Guinnesem, więc odpaliliśmy silnik i tak już dojechaliśmy do celu. Irlandia przywitała nas gęstą mgła o poranku i zimnym wilgotnym powietrzem. Koło 9 mgła się rozstąpiła i po 5 latach przerwy znowu ujrzałem Irlandię. Wtedy też byłem w tej okolicy, jednak do samego Cork nie weszliśmy. Tym razem planowaliśmy stanąć w samym centrum. Chciałem w końcu zobaczyć to znane miasto. W samo południe rzuciliśmy cumy na brzeg.

Przeskok z la Coruny zajął nam równiutko 4 doby. W tym czasie przepłynęliśmy 590 mil bo bardzo wymagających wodach. Poza przygodami związanymi ze zbezczeszczeniem brytyjskiej bandery wszystko poszło bardzo fajnie. Z prognoz wynika że w Cork postoimy do niedzieli rano i potem małymi skokami będziemy żeglować w stronę Galway. Południowo-zachodnie brzegi Irlandii nafaszerowane jest głębokimi postrzępionymi zatokami więc na pewno będzie bardzo ciekawie. A tymczasem lecę korzystać z lądowych uciech 😉

Pozdrawiam

Michał