Rejsy po Orkadach i Fair Isle
Orkady – pierwsze wrażenie
Stolicą Orkadów jest Kirkwall, położone na największej wyspie o dumnej nazwie “Mainland”. Co ciekawe najwieksza wyspa na Szetlandach nazywa się tak samo, co oznacza że dla miejscowych centrum życia to kontynent a wyspami jest dopiero to co dookoła. W skład Orkadów wchodzi 67 wysp, z czego tylko 20 jest zamieszkałych. W marinie zacumowaliśmy koło 22 i od razu poszliśmy obejrzeć uśpione miasteczko, gdzie o tej porze życie toczyło się tylko w jednym pubie. Charakterystyczne domy zbudowane z szarego kamienia tworzą tu fajny i niepowtarzalny klimat.
Kupa kamieni… ale czy na pewno?
Następnego dnia wzięliśmy samochód i objechaliśmy całą wyspę dookoła. Na początku, natkneliśmy się na tłumy turystów zgromadzony wokoło – jak nam się wydawało – po prostu kupy kamieni. Trochę pożartowaliśmy i poszliśmy dalej. Dzisiaj dzięki National Geographic odkryłem jednak, że były to pozostałości neolitycznej osady Skara Brae – najsłynniejszy obiekte w archipelagu Orkadów, wpisany nawet na listę światowego dziedzictwa UNESCO w 1999 roku. Nas jednak zachwyciło to, co zobaczyliśmy potem.
Zieleń, zieleń… widzę zieleń
Na Szetlandach dominuje teren pagórkowaty porośnięty niesamowicie zieloną trawą, co gwarantuje wspaniałe krajobrazy… Można nawet powiedzieć, że w tej swej zieloności i pagórkowatości jest dość monotonny. To co zrobiło na nas największe wrażenie to wspaniałe pionowe klify, które miejscami wznosiły się pionowo nad ocean na kilkaset metrów. Na górze takiej ściany zaczynał się idealny zielony dywanik. Zresztą sami zobaczcie na zdjęciach. Mimo, że wyspa na pierwszy rzut oka nie jest jakaś gigantyczna to zrobiliśmy ponad 150 kilometrów.
Polski akcent i stalowe kościotrupy
Z ciekawostek to żoną pana Hafenmajstra jest Polka, która w Kirkwall jest pastorem. Zostaliśmy przez nich poczęstowani lokalnym chlebkiem o dość specyficznym rybim smaku 😉
Orkady odgrywały ważną rolę podczas pierwszej i drugiej wojny światowej. W Scapa Flow stacjonowała marynarka brytyjska. Na początku II wojny światowej zdołał się tu przedostać niemiecki U-Boot, który zatopił angielski pancernik. Był to ogromny sukces propagandowy Niemców i była to najbardziej spektakularna operacja. Wody Scapa Flow skrywają dziesiątki wraków. Część z nich została zatopiona na przybrzeżnych płyciznach i cały czas straszą pordzewiałymi kikutami sterówek. Wyglądają jak takie marynistyczne stalowe kościotrupy.
Dzika i piękna Fair Isle
Dokładnie pomiędzy Szetlandami a Orkadami leży maleńka wysepka Fair Isle, która wchodzi w skład archipelagu Szetlandów. Wyspa jest maleńka dzika i piękna.
Na stałe mieszka tu tylko 60 osób i z całą pewnością jest tu zdecydowanie więcej owiec i poczciwych maskonurów.
Na północnym wschodzie wyspy jest super naturalny porcik, gdzie można przybić do betonowego nabrzeża. Ponieważ Fair Isle jest sporą atrakcją tej okolicy, to zwykle stoi się tu w kilka jachtów burtami do siebie. My zacumowaliśmy burtą do Holendra, a koło północy dostawiła się do nas kanadyjska rodzina. Ponieważ od Orkadów praktycznie przestało się robić w nocy zupełnie ciemno poszliśmy trochę się rozejrzeć i porobić zdjęć. W ogóle od tej nocnej jasności coraz później chodziliśmy spać i siedzenie do godz. 2 nad ranem nie było niczym nadzwyczajnym. Tego wieczora ustaliliśmy tyle, że wyspa jest piękna i że zamieszkuje ją mnóstwo baranów które licznie obserwowały nas z klifów.
Upał w Szkocji!
Następny dzień przywitał nas wspaniałą słoneczną pogodą. Jak na Szkocję to można by rzecz, że nawet upałem, bo w słońcu było pod 30 stopni. Załoga po śniadaniu podzieliła się na podgrupy i zaczęło się eksplorowanie wysepki. Mieliśmy wyjątkowe szczęście z tym słońcem, że akurat świeciło w tak pięknym miejscu.
Staliśmy w krystalicznej wodzie, przed naszym dziobem była plaża z bielutkim piaseczkiem, dookoła nas wznosiły się kilkudziesięciometrowe klify, a okoliczne wzgórza aż promieniowały odcieniami zieleni. No i do tego wszędzie kręciły się owce, które zupełnie nie zwracały uwagi na ludzi.
Ja postanowiłem wykorzystać warunki i złapać trochę fajnych ujęć z drona. Praktycznie nie wiało, więc warunki do latania były idealne. Bateria w moim droniku starcza tylko na ok 25 minut i po pierwszym rozładowaniu podłączyłem ją do prądu, a sam z aparatem ruszyłem obejść okoliczne pagórki. Na pierwszym klifie spotkałem całą masę maskonurów. Są to niesamowite ptaszki z wielkim czerwonym dziobem. Trochę są może podobne z facjaty do pingwinów. Ptaszki bardzo chętnie pozowały do zdjęć i udało mi się zrobić całą masę fajnych ujęć.
Po południu, zgodnie z prognozą pogoda się skiepściła. Niesamowite jak momentalnie z dwudziestu kilku stopni zrobiło się 12 i zaczęła padać mżawka.
Ponieważ załoga była juz na jachcie w komplecie, wszyscy czuli się turystycznie spełnieni, a pogoda zrobiła się marna oddaliśmy cumy i popłynęliśmy do oddalonego o 40 mil Lerwick, które jest stolicą Szetlandów. W pubie w warunkach miejskich mżawka jest mniej uciążliwa.