Z wizytą na Hebrydach zewnętrznych – Stornoway
Spacer w Stornoway
W Stornoway cały ranek lał deszcze. Niebo zaciągnęło się kompletnie i nic nie zapowiadało poprawy pogody. Jednak chwilę po południu deszcz ustał i momentami można nawet było dojrzeć błękitne fragmenty nieba. Dzięki temu zdecydowaliśmy się na pieszą wycięczkę po okolicy. Spacer początkowo zapowiadał się niepozornie, bo mieliśmy tylko przejść się po pobliskim parku z fajnym zamkiem. Jednak jak już doszliśmy na miejsce padł pomysł, żeby dotrzeć aż do stojącej na wejściu do zatokilatarni morskiej. I tak w 4 godziny zrobiliśmy około 15 kilometrów zadbanym deptakiem wzdłuż zatoki. Krajobraz jest tu dość surowy, ale zmienny, ciekawy i szybko potrafi przejść z leśnej gęstwiny w otwarte wrzosowiska, gdzie zdrowo hulał wiatr. Sama latarnia nie była wcale ciekawa, ale droga do niej i powrót owszem.
Żeglowanie w przesmyku Petland Firth
Na jacht wróciliśmy około godz. 19. Prysznice, kolacja i wyszliśmy w morze. Kierunek Orkady, a po drodze słynący z niezmiernie silnych prądów przesmyk Petland Firth, gdzie prądy potrafią hulać do 16 węzłów. Taki prąd w zderzeniu z przeciwnym silnym wiatrem potrafi wytworzyć niezmiernie wysokie i strome fale. Dlatego timing w tym miejscu jest niezmiernie ważny. Prognozy zapowiadały baksztagowe 5 B, co wróżyło szybki przelot. Kiedy o 21.30 za naszą rufą powoli malała zatoka na niebie ciągle jeszcze pięknie świeciło słońce, co tylko potwierdzało nasze nieuchronne zbliżanie się do dnia polarnego. W Trondheim słońce praktycznie przestanie zachodzić.
Niestety prognoza okazała się trochę niedoszacowana i wiało trochę mniej. Całą noc niemiłosiernie podskakiwaliśmy na krzyżującej się fali, która atakowała nas z różnych kierunków. Prędkości też pozostawiały wiele do życzenia. Żeby załapać się na sprzyjający prąd musieliśmy być w przesmyku pomiędzy 12 a 18. Rano nic tego nie zapowiadało i z pewnością byśmy nie zdążyli, gdyby nie to że koło południa wiatr zniknął zupełnie i przeszliśmy na silnik. Dzięki temu rzutem na taśmę zdążyliśmy i koło 18 mijaliśmy rozświetlone słońcem zielone szkockie klify.
Był to na prawdę ostatni gwizdek bo na ostatniej prostej prąd się zdążył odwrócić i z cieśniny wyczołgiwaliśmy się z prędkością niecałych 4 węzłów. Cały dzień pogoda była obłędna i większość załogi zalegała na deku. O 20 daliśmy nura miedzy niezliczone wysepki Orkadów, a o 22 staliśmy już zacumowani w stolicy Orkadów – Kirkwall.