Tajemnicza arktyczna Wyspa Niedźwiedzia
Bajeczna żegluga
Vardo opuściliśmy w sobotę 8-go lipca punktualnie o godzinie 19. Pogoda była wspaniała i miało się tak utrzymać przez całą drogę do oddalonej o około 330 mil Wyspy Niedźwiedziej.
Przypominam, że jesteśmy kawał za kołem podbiegunowym, gdzie piękna pogoda poza słonecznymi dniami oznacza również słoneczne noce. Mimo, że to już ponad miesiąc od przekroczenia koła podbiegunowego to hasło “słoneczna noc” wywołuje u mnie uśmiech na twarzy 😉
Pierwsze półtorej doby było bardzo spokojne. Żeglowaliśmy baksztagiem osiągając 4-5 węzłów po idealnie gładkiej tafli morza. Pod koniec drugiej doby, wiatr się trochę wzmógł i zaczęliśmy osiągać prędkości nawet powyżej 8 węzłów. A wszystko to przy wspaniałej słonecznej pogodzie. Bajeczka. Kotwicę rzuciliśmy dokładnie o 4.30 rano po niecałych 2,5 dobach przyjemnej i mało męczącej żeglugi. Po drodze zgubiliśmy gdzieś kolejne 3 stopnie i na Niedźwiedziej w kokpicie panowało już stabilne 4 stopnie Celcjusza.
Naszym pierwszym kotwicowiskiem była otoczona wspaniałymi klifami zatoka Sorhamna. Generalnie południe Wyspy Niedźwiedziej jest niesamowicie górzyste i klifowe. Północna część wyspy to rozległy płaskowyż, na którym znajduje się około 700 jezior.
Postój w zatoce Herwighamna
Wyspa zyskała swoją nazwę w 1596 roku, kiedy to odwiedził ją Holender William Baents. Zaraz po rozładowaniu, na brzegu jeden z załogantów spotkał i zastrzelił niedźwiedzia. Stąd panowie nie zastanawiali się pewnie długo nad nazwą.
Południowa część wyspy jest rezerwatem i niestety lądowanie tam jest niedozwolone. Na szczęście, północno-wschodni wiatr siadł zupełnie w ciągu dnia i wieczorem po przestawiliśmy się na północ do zatoczki Herwighamna, gdzie znajduje się norweska stacja radiowa zamieszkana cały rok przez parę osób. Podczas dwugodzinnego przeskoku na silniku, wyspa zupełnie zniknęła za mgłą i strome klify pojawiały się tylko od czasu do czasu, tworząc niesamowicie tajemniczą atmosferę. Z ciekawostek to w roku 1978 w tej zatoce zatonął słynny polski jacht Otago. Panowie mieli awarię silnika, przyszedł silny podmuch w kierunku brzegu i jacht rozbił się na skałach.
W zatoczce znajduje się małe betonowe nabrzeże, które wyglądało dość zachęcająco do podejścia. Jednak przy próbie stanięcia okazało się, że jest za płytko i ostatecznie wylądowaliśmy na kotwicy 50 metrów od brzegu.Przygotowaliśmy ponton i ruszyliśmy na brzeg. Plany na mieliśmy jasne. Jeszcze w Vardo zakupiliśmy cztery jednorazowe grile. Mieliśmy też sporo zamrożonego mięsa.
Puk, puk – jest tu kto?
Trochę nas zdziwiło, że nikt ze stacji nie wyszedł nam na przeciw. Po zapukaniu do dwóch pierwszych domków i braku odzewu stwierdziłem, że może obsługa stacji nie życzy sobie kontaktu i odpuściłem.
Na brzegu znajdowała się mała, myśliwska chatka z jakąś wielką kością na stole, a przed drzwiami leżała spora czaszka. Oczywiście, jak na każde porządne odludzie przystało znajduje się tu też znak z kierunkami i odległościami do różnych światowych miast. Oprócz tego na brzegu leży wał napędowy oraz jakiś wielki silnik zezłomowany tu w 1956 roku. Na pobliskim klifie znajdują się dwa groby myśliwych i roztacza się z niego piękny widok na położoną w oddali piaszczystą plażę. Wszędzie w powietrzu unosił się duch starych myśliwych i wielorybników…
Pogrillowaliśmy do późnego wieczora i wróciliśmy na jacht, nie nawiązawszy kontaktu z obsługą stacji. Niestety prognozy pogody były takie, że musieliśmy się zwijać następnego dnia rano i po wyspie nie udało się pospacerować.
Nasz następny przystanek to Hornsund. Może uda nam się odwiedzić znajdującą się tam Polską Stację Badawczą.
Serdecznie pozdrawiamy,
Michał z Załogą