Z Nordkapp do Vardo, czyli rejs morski z wyliczanką “naj”
4 lipca opłynęliśmy wierzchołek Europy, czyli osławiony Nordkapp i zacumowaliśmy w maleńkim Skarsvag i mamy kolejne miejsce NAJ. Do listy: NAJdalej na północ wysuniętej katedry, Burger Kinga, miasta (Hammerfest), przylądka, teraz dopisujemy najdalej na północ na kontynencie wysuniętą wioskę rybacką 😉
Skarsvag i pomoc od Andrzeja
W Skarsvag przez cały rok mieszka tylko 60 mieszkańców. W sezonie wakacyjnym kwietnie tu turystyka wędkarska oraz ta związana z pobliskim Nordkappem. My zacumowaliśmy przy prywatnej kei sympatycznego Norwega, który prowadzi tu mały turystyczny pensjonacik. Można u niego wypożyczyć rowery, poprosić o zorganizowanie wycieczki na przylądek czy też wywiezienie na ryby. Swój interesik prowadzi tylko w sezonie letnim. Pozostały czas mieszka i żegluje na Kanarach.
Jak chyba w każdej mieścinie w Norwegii, w Skarsvag mieszkają również Polacy. W porciku znaleźliśmy kilka busów na polskich tablicach oraz kilka naszych łódek wędkarskich.
Nam wycieczkę na Nordkapp oraz zakupy zorganizował lokales Andrzej, który pomaga tu chyba wszystkim polskim jachtom organizującym tu rejsy morskie. Jeszcze raz wielkie dzięki, Andrzej! 🙂
“Na dziko” na najdalej wysuniętym na północ przylądku kontynentalnej Europy
Po zrobieniu małego zaprowiantowania i zatankowaniu wody (co w tych okolicach wcale nie jest takie oczywiste) ruszyliśmy na wschód w stronę Vardo – NAJdalej wysuniętego miasta na wschód w Norwegii. Na wschód od Nordkapp to tereny rzadko odwiedzane przez jachty, jak również bardzo rzadko zaludnione. Ponieważ mieliśmy sporo czasu, po drodze postanowiłem zatrzymać się w 2 miejscach “na dziko”.
Żeglując na wschód, po paru godzinach minęliśmy półwysep Nordkinn, na którym znajduje przylądek Kinnarodden – NAJdalej na północ wysunięty punkt kontynentalnej Europy (Nordkapp jest na wyspie). Na wschód od Kinnarodden znajduje się NAJdalej na północ wysunięta latarnia morska na naszym kontynencie;).
Minęliśmy maleńką wioskę rybacką Gamvik i zakotwiczyliśmy na noc w bezludnej zatoczce. Dodam jeszcze że po minięciu Nordkapp wyraźnie się ochłodziło i ze stabilnego 9 zrobiło się stabilne 7 stopni. Do tego padający deszcz powodował, że w kokpicie było dość rześko. Ponieważ zakotwiczyliśmy o 2 nad ranem od razu śmignęliśmy spać. Rano z mgły i mżawki wyłonił się Norweg na ribie (taki duży ponton z mocnym silnikiem) i spytał czy u nas wszystko ok i czegoś nam nie brakuje – to się nazywa północna troska!!! Po śniadaniu zwodowaliśmy nasz pontonik i popłynęliśmy na spacer.
Na wschód od Przylądka Północnego krajobraz znacznie się różni od tego na zachodzie. Jest nadal górzyście jednak wzniesienia są znacznie łagodniejsze. Jest tu więcej traw i mchów, a mniej ostrych skał. Podczas godzinnej eksploracji znaleźliśmy znowu kilka porzuconych poroży reniferów. Podczas spaceru trochę nam pogoda odpuściła i przestało padać. Koło 13 wróciliśmy na jacht, podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy dalej na wschód – tam musi być jakaś cywilizacja!
Żegluga na Przylądek Varanger
Od Nordkapp pogodę mieliśmy wreszcie żeglarską i w półwietrze robiliśmy koło 7 węzłów. Piękna sprawa!
Po naszej prawej burcie mijaliśmy ogromny przylądek Varanger. Jest to bardzo odludny region Norwegii, który ma bardzo bliskie koneksje z Finlandią i Rosją. Północne brzegi są dosłownie poorane zatokami, więc wybór kotwicowiska był ogromny. Liczba ludności zamieszkująca to piękne odludzie maleje z roku na rok i można tu spotkać sporo opuszczonych wiosek. Na nocleg wybrałem sam koniec głębokiego Nordfiordu.
Tuż przed wejściem do fiordu nieźle się rozwiało i w szkwałach było nawet 8B. Krysia momentami na zjazdach z fal uzyskiwała po 12 węzłów!
Kotwica nie złapała od razu i musieliśmy przestawić się w trochę inne miejsce w fiordzie. Na szczęście, druga próba była skuteczna i zaczepiliśmy się naprzeciwko opuszczonej przetwórni rybnej. W sumie kotwiczenie i podejście zajęło nam z godzinę. Wiał mocny wiatr, padał deszcz i było około 6 stopni i muszę przyznać, że trochę zmarzłem. Na szczęście po manewrach wróciłem do cieplutkiej mesy, gdzie czekała na nas obfita kolacja. Ponieważ pogoda była jaka była, to zrezygnowaliśmy z desantu na ląd.
Vardo – NAJdalej na wschód wysunięte miasto Norwegii
Następnego dnia po śniadaniu podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy do odległego o 30 mil Vardo, które jest NAJdalej na wschód wysuniętym miastem Norwegii. Do rosyjskiej granicy mamy stąd 35mil. Do Murmańska niecałe 100. Może następnym razem… ;).
Żegluga do Vardo była bardzo spokojna przy pięknej słonecznej pogodzie. W nocy nieźle dmuchało i rozbudowała się całkiem spora łagodna fala. Już ze sporej odległości zobaczyliśmy ogromne radary NATO, które bacznie obserwują co dzieje się u wschodnich sąsiadów. W Vardo zacumowaliśmy w małym rybackim porciku przy pomoscie. Po jego drugiej stronie stoi piękny brytyjski old timer, który przypłynął tu z Archangielska – jest widoczny na jednym ze zdjęć.
Vardo jest małą senną osadą rybacką, która wyludnia się tak jak i reszta Arktyki. Przez ostatnie 40 lat liczba ludności zmalała tu z 4200 w roku 1977, do 2500 obecnie. Na pierwszy rzut oka. jak na Norwegię, miasteczko jest mocno zaniedbane. Sporo tu starych magazynów z powybijanymi szybami, opuszczonych domów oraz różnych rupieci na ulicach.
Panuje tu niesamowity klimacik! I jak to zwykle bywa na takich odludziach, miejscowi są przesympatyczni. Zaraz jak tylko zacumowaliśmy podszedł do nas rybak i przywitał się bardzo serdecznie. Powiedział, że nas witają i że mieszkańcy Vardo są jedną wielką rodziną. Po czym spytał, czy czegokolwiek nam nie potrzeba. Od razu zadzwonił też do kapitana portu zameldować o naszym przybyciu. Bardzo miłe powitanie! 🙂
Planujemy postać tu jeszcze cały następny dzień i wieczorem zacząć żeglugę w kierunku Spitsbergenu, a konkretnie Wyspy Niedźwiedziej. Będzie jeszcze zimniej. Trzymajcie mocno kciuki!
Ciepłe pozdrowienia spod rosyjskiej granicy!
Michał z Załogą: Adam, Andrzej, Daniel, Darek, Ryszard i Witek