Adak – miasteczko duchów?
Nasz mini porcik jest położony w samym rogu zatoki Sweepers Cove i oddalony od osady Adak o dobre trzy kilometry. Od kiedy zacumowaliśmy chwilę po południu w środę, nie widzieliśmy tu żywej duszy. Co godzinę przejedzie może pojedynczy samochód, ale w samym porcie dosłownie nikogo. A kiedy zrobiło się ciemno, to w zasięgu wzroku widzieliśmy już tylko jedno światło. Czy ktoś tu w ogóle mieszka?
Deszczowy poranek
W czwartek, do południa pogoda nie zachęcała do spacerów. Porywisty wiatr do 30 węzłów niósł strugi drobnego deszczu. Ze dwa razy byliśmy już ubrani do wyjścia, ale aura skutecznie opóźniała wymarsz. Dwa modele pogodowe, z których korzystamy, dawały sprzeczne informacje. Jeden mówił, że po południu pogoda się poprawi, a drugi – wręcz przeciwnie.
W Adak wieje!
Ostatecznie udało nam się wyruszyć koło godziny 1300. Wciąż nie widzieliśmy jeszcze żadnej żywej duszy. Zaskakujące jest ile tu asfaltowych dróg, które rozwidlają się, wiją po pustych trawiastych pagórkach, a potem znowu łączą. Ciekawe, jak dokładna jest aplikacja maps.me. Oprócz sieci dróg, podpisana jest większość budynków. Zdecydowana większość z nich jest opuszczona i zdewastowana. Trochę pewnie przez ludzi, ale głównie przez huraganowe wiatry, które regularnie wieją tu zimą. Przy drodze niedaleko naszego porciku stoi opustoszały budynek administracji portowej. Jego ogromny dach leży 200 m dalej. Dalej widzimy ogromną antenę satelitarną powaloną na ziemię i pogięte anteny na maszcie. Widać, że walka z wiatrem jest nierówna.
Statkowa stacja benzynowa
W drodze do osady najpierw mijamy samoobsługową stację benzynową. To dwa dystrybutory przy drodze i zdemolowana budka z wyłamanymi drzwiami. W budce znajduje się automat to płacenia kartą. Dalej w zatokę jest ogromny pomost, gdzie tankują kutry i statki. Nabrzeże jest ogromne, ale jak pogoda będzie w miarę, to spróbujemy tam zatankować przy odpływaniu. Problem z takimi statkowymi molami jest taki, że odległości pomiędzy podporami i sama wysokość są duże. Jacht wielkości Crystal nie ma się o co oprzeć i po prostu wpada pod pomost. Jak będzie za mocno wiało, to po prostu odpuścimy tankowanie.
Salon GSM
Po minięciu stacji widzimy w oddali TRZY pierwsze żywe osoby! To drogowcy, kręcący się przy betoniarce. Dalej dochodzimy do kilku anten satelitarnych. Tak jak wspomniałem wcześniej, jedna z nich leży powalona przez wiatr. Obok stoi zapuszczony (i oczywiście opuszczony) budynek z wielką naklejką amerykańskiego operatora AT&T. Przy wejściu stoi nawet budka telefoniczna. Ogarnia nas śmiech. Przed wyjściem oglądaliśmy mapę Adak na maps.me. W tym miejscu jest AT&T i wpadliśmy na pomysł, że to salon i kupimy sobie lokalną kartę z Internetem… Mamy jednak bardzo bujną wyobraźnię i wygląda na to, że jesteśmy desperacko spragnieni kontaktu ze światem 😛
Pierwsze rozmowy z ludźmi
Idziemy dalej. Za antenami widzimy zardzewiały barak z dużym napisem LIQUOR. Na neonie zaprasza napis otwarte, jednak na drzwiach wisi krateczka informująca spragnionych: Zamknięte do odwołania. Jeszcze tego nie wiemy, ale w Adak nie odkryjemy tego dnia niczego, co przypomina sklep. Gdzie zaopatrują się i co jedzą mieszkańcy jest dla nas zagadką.
Dalej za monopolowym widzimy dwa ogromne kontenery na śmieci. Pomiędzy nimi przed wiatrem chowają się dwa samochody. Jesteśmy na otwartej przestrzeni i wiatr gwiżdże przeraźliwie. Chyba spotkali się w tym uroczym miejscu na pogaduchy.
Nasz porcik należy do miasta i zgodnie z tabliczką informacyjną powinniśmy się zameldować i zapłacić. Szukamy więc czegoś na kształt ratusza. Podchodzimy zagadać. To już prawie dwa miesiące, jak nie rozmawialiśmy z żadnym żywym człowiekiem niż sami ze sobą. Po kilku zdaniach zamienionych przy śmietniku wiemy, że duży budynek 200 metrów dalej to ratusz i tam powinniśmy się skierować.
Pierwszy śmietnik od dwóch miesięcy
Ja pozbywam się też wielkiej torby ze śmieciami, którą dźwigam od początku wycieczki. Tu mała śmieciowa dygresja. Od opuszczenia Polinezji, przywiązywaliśmy dużą wagę do redukcji objętości śmieci. To nasz pierwszy śmietnik od wypłynięcia 57 dni temu, a my wyprodukowaliśmy tylko dwa worki! Każdy zużyty plastik myjemy i tniemy nożyczkami na małe kawałeczki. Dzięki temu śmieci nie śmierdzą i zajmują bardzo mało miejsca.
Z wizytą w ratuszu
Chwilę później wchodzimy do wielkiego budynku ratusza. Tabliczka na drzwiach informuje, że mieści się tu poczta, szkoła, klinika i ratusz. Cała budowla wielkością nie ustępuje Urzędowi Gminy Ursynów. Tylko nie ma żywej duszy…
Za drzwiami spotykamy pierwszą osobę. Sympatyczny Pan pyta, czy potrzebujemy czegoś. Po czym prowadzi nas przez opustoszałe wielkie przestrzenie do biura, gdzie spotykamy drugą osobę. Są to jedyni ludzie jakich widzieliśmy w tym ogromnym ratuszu…
Pani o fajnym imieniu Kristal informuje nas, że trzeba będzie zapłacić za port. Właśnie po to przyszliśmy. Pyta o długość jachtu i potem zaczyna liczyć. Okazuje się że cena za port tu 2.50 $ plus podatek za dzień. Ale za stopę długości (w Stanach bardzo często cena podawana jest za stopę)? Nie! Za cały jacht! Tak więc za trzy dni postoju w porcie płacimy 7.80$ z podatkiem. Jak byście szukali taniego portu, to zdecydowanie Adak jest warty rozważenia. Taniej niż w Górkach Zachodnich 😉
Adak miastem widmo
Po opuszczeniu ratusza spacerujemy wzdłuż pustych ulic. Otaczają nas osiedla pustych, często zdemolowanych domków. Właściwie określenia „puste”, „zdemolowanie” i „opuszczone” odnoszą się do 99% infrastruktury, jaką widzimy w Adak. Powyłamywane drzwi garażowe, zabite dechami okna, brak ściany i ślady po pożarze. Przy drodze mnóstwo śmieci. To co mi się rzuciło w oczy, to sporo zdemolowanych placów zabaw. Ich liczba jest porównywalna z liczbą ludzi, jakich ujrzymy tego dnia. Dziecka nie spotkamy żadnego.
Po drodze kilka ogromnych hangarów (oczywiście opuszczonych), na których złowrogo powiewają te części dachu, które jeszcze nie odleciały. Reszta leży zwykle kilkadziesiąt metrów dalej. Czujemy się trochę jakby tydzień temu wybuchła tu bomba atomowa i nikt nie zabrał się jeszcze za sprzątanie.
Jak się bliżej przyjrzeć, to właściwie wszystkie domy są puste. Mijamy dosłownie kilka takich z samochodem na podjeździe, czy innymi widocznymi śladami życia. Te wszystkie śmieci, demolka, pustka i wyjący wiatr sprawiają, że atmosfera miejsca jest mocno przygnębiająca.
W szkole bez broni i narkotyków
W drodze powrotnej mijamy zabity dechami (opuszczony) budynek. Na naszej maps.me jest opisany jako Była Restauracja McDonald’s. Wstępujemy też do ratusza, bo Ola chciała zobaczyć bibliotekę. Biblioteki jednak nie udaje się znaleźć.
Tak jak pisałem wcześniej, w budynku znajduje się jeszcze szkoła i klinika. Na drzwiach do szkoły tabliczka informująca, że nie można wchodzić z bronią ani narkotykami. Ola zauważa darmowe prezerwatywy i zestawy w razie przedawkowania amfetaminy przy wejściu do kliniki.
W moim odczuciu, klimat tego miejsca wybitnie sprzyja przedawkowaniu czegokolwiek. Ta szkoła sama w sobie wygląda dość absurdalnie. Przez cały dzień nie widzieliśmy żadnego dziecka, a liczba dorosłych nie zapełniłaby nawet jednej klasy…
Bunkry
Po ponownej wizycie w ratuszu mijamy jeszcze budynki administracji marynarki. Pewnie nie muszę dodawać, że opuszczone i zdemolowane. Po drugiej stronie ulicy widzimy niskie nasypy z kominami wentylacyjnymi. Podchodzimy bliżej i okazuje się, że są to podziemne bunkry. Drzwi są wyłamane i bez problemu wchodzimy do środka. Sądząc z pozostawionych tam sprzętów to spadek po zimnej wojnie.
W pierwszym i drugim pomieszczeniu walają się ogromne filtry i pompy powietrza. Można iść głębiej. Nasza latarka w telefonie jest jednak za słaba. Odpuszczamy. Cykor nas obleciał….
Wiatr gwiżdże coraz mocniej
Powrót na jacht okazuje się dość męczący. Jest dokładnie pod wiatr, a ten w szkwałach gwiżdże już często ponad 30 węzłów. Ola próbowała biec, ale nie dała rady.
Krysia jest tak zacumowana, że wieje jej dokładnie w burtę. Z jednej strony to dobrze, bo odpycha nas od nabrzeża i nie musimy się chronić przed ogromnymi stalowymi dalbami. Z drugiej, jacht momentami łapie przechyły rzędu 20°.
Kiedy wchodzimy na pokład jest godzina 16.00. Wiatr momentami przekracza 40 węzłów. Z prognozy wiemy, że ma się rozkręcać z maksymalną siłą wiatru między godziną 2000 a 0300 nad ranem. Jeszcze raz sprawdzam, czy żadna lina o nic nie trze. Na szczęście wieje od brzegu i woda w porcie jest zupełnie płaska.
Podczas całego spaceru po Adak widzieliśmy dziesięć osób. Rozmawialiśmy z czterema. Z tego, co czytaliśmy to wojskowi opuścili to miejsce w 1997 roku. Mamy relację z innego jachtu, który odwiedził Adak w 2003 roku. Wygląda na to, że osada żyła jeszcze wtedy trochę z rozpędu po wojsku, ale przez kolejne lata powoli ulegała degradacji. Możliwe, że to najbardziej zapuszczone i przygnębiające miejsce jakie widzieliśmy. Nawet opuszczone miejsca na Svalbard, jak np. Pyramiden, miały w sobie jakoś paradoksalnie więcej pozytywnej energii…
Michał
Fakty z pokładu Crystal
Doba wyprawy po Aleutach: 57 (18.08.2022)
Suma przepłyniętych mil: 5513Mm
Maksymalna temperatura powietrza: 14,1°C (pod pokładem rano 12°C)
Danie dnia: Wrapy z mieszanką szpinaku, suszonych pomidorów oraz łososia i ryby rockfish. Popcorn do filmu.
Sprawdź, gdzie na Pacyfiku teraz jesteśmy! Naszą aktualną pozycję znajdziesz na https://skiff.pl/pozycja/
Spodobał Ci się ten tekst? Dmuchnij więc wiatr w żagle Krysi:
lub