Powrót na Rafę Chesterfield

Ostatnie 160 mil z Nowej Zelandii do Nowej Kaledonii upłynęło nam na bardzo szybkiej i bardzo mało komfortowej żegludze. Fale, nie dość że miały około 4 m, nadchodziły w 2 kierunków nakładając się na siebie, co powodowało, że w środku jachtu było jak w pralce. Za barierę raf weszliśmy w niedzielę 17-go maja i morze natychmiast się uspokoiło.
W Noumea na Nowej Kaledonii byłem 3 dni. W tym czasie na pokładzie zameldowała się Ala ze starym znajomym Włodkiem, który po przepłynięciu Pacyfiku wyokrętował się tylko na parę miesięcy:)

I tak w czwartek koło południa opuściliśmy gościnną marinę Port Moselle i rozpoczęliśmy żeglugę w stronę Australii. Pierwsza doba minęła nam bardzo leniwie. Sunęliśmy do celu ze średnią prędkością 4 węzłów po praktycznie gładkim oceanie. Niestety wiatr zgasł i prawie tkwiliśmy w miejscu. Za to piękna pogoda bez fali nadaje się idealnie na kąpiel przy dryfującym jachcie. Woda jak zupa – 27 stopni!

Po kilkunastu godzinach wreszcie zaczęło wiać. Z początku delikatnie, jednak wiatr systematycznie tężał. W niedzielę płynęliśmy już na samej zarefowanej genui. Zarefowanej przesadnie, ponieważ bez tego pędziliśmy jak szaleni i musieliśmy zwolnić, żeby na słabo zmapowaną Rafę Chesterfield wchodzić za widoku. Wiało w porywach do 7 B i w pełnym kursie Crystal kiwała się niemiłosiernie. Tej nocy nikt się chyba porządnie nie wyspał… W poniedziałek o świcie przekroczyliśmy barierę rafy, a o 7.30 staliśmy już na kotwicy około 200 metrów od pasa czterech krzaczastych wysp połączonych łachą piachu. Wiało dość mocno, jednak schowani po zawietrznej staliśmy stabilnie.

Towarzyszące nam od świtu gęste chmury rozwiały się dość szybko i wyszło słońce. Przy takim wspaniałym oświetleniu otaczająca woda mieni się wieloma odcieniami turkusu.

Te małe wyspy zamieszkiwane są przez tysiące ptaków. Nie jestem zbyt biegły w tej materii, ale z pewnością żyje tu przynajmniej 5 różnych gatunków. Otacza nas nieustanny ptasi wrzask. Zasięgnąłem opinii eksperta i ten na zdjęciu to głuptak czerwononogi, nie bez powodu po angielsku zwany niebieskodziobem 😉

Sporo też nurkowaliśmy. W krystalicznej wodzie pomiędzy licznymi głowami korali jest sporo kolorowych rybek. Widziałem nawet 2 rekiny rafowe, jednak zwiały zanim udało mi się zrobić zdjęcie. A najwspanialsze z tego wszystkiego jest to, że jesteśmy tu jedynymi ludźmi i mamy cały ten tropikalny raj wyłącznie dla siebie:)