Dzień głuptaka
Kolejna nocka w cwale po falach za nami. Choć Krysia prężyła się jak mogła, aby płynąć szybko i gładko do celu, to duże fale wcale tego nie ułatwiały. Pomimo zmniejszenia się siły wiatru, to wciąż towarzyszyły nam zarówno w nocy, jak i w ciągu dnia. Całkiem przyjemna żegluga, co jakiś czas była zakłócana agresywnym kuksańcem w burtę. Nie było to w żaden sposób niebezpieczne, ale zdecydowanie nieprzyjemne, szczególnie kiedy stało się w kambuzie i coś gotowało.
Pasażerowie na gapę
Rano przy porannych pogaduchach w kokpicie zauważyliśmy ślady nieproszonych gości. W nocy nasza czujność została uśpiona przez bujanie, co wykorzystały głuptaki. Sądząc po śladach odchodów, jakie nam zostawiły na panelach i wędce, przycięły w nocy komara siedząc na krawędziach paneli… Jak możesz sobie wyobrazić, byliśmy przeszczęśliwi kiedy to odkryliśmy. Mycie paneli zostawiliśmy już jednak na czas, kiedy staniemy w marinie i będziemy mieć nieograniczony dostęp do wody.
O ile rano nie widzieliśmy naszych pasażerów na gapę, to po południu pojawili się z powrotem. Pocieszne dwa ptaki kołowały na nami nieustannie próbując usiąść a to na relingu, a to na koszu dziobowym, a to na panelach. Oczywiście, za każdym razem kiedy tylko je zauważyliśmy, to Michał od razu wyskakiwał na nie z bosakiem. Niczym rycerz z włócznią ruszał na nie w bojowym nastroju.
Głuptak na karuzeli
Kiedy jeden z głuptaczków usiadł na naszym wiatraku, albo raczej na tym co po nim pozostało, to totalnie nas rozbroił. Według naszej teorii, głuptaki swoją wymowną nazwę zawdzięczają wyrazowi swoich oczu. Zawsze jakby nieobecne i mocno zagubione we Wszechświecie. I teraz wyobraź sobie takiego głuptaczka, z tym rozkojarzonym wyrazem twarzy (czy ptaki mają twarz? Hmm…), bezwładnie kręcącego się na naszym wiatraku jak dwulatek na karuzeli. Ja się prawie popłakałam ze śmiechu 😛 Głuptak nie wytrzymał jednak zbyt długo i odleciał… po czym oczywiście usiadł na panelach. I oczywiście przegonił go Rycerz z bosakiem 😛
Wielki świat za rogiem
Do Honolulu mamy trochę ponad osiemdziesiąt mil. Nie dziwi wiec, że już przeżywamy powrót do cywilizacji. Dutch Harbor, które było naszym największym miasteczkiem na Aleutach, nie grzeszy ani ruchem na ulicach, ani tłumami w sklepach, a tym bardziej hałasem wielkiego miasta. I za to je lubimy.
Honolulu to już inna bajka. To metropolia – mnóstwo ludzi, wysokie hotele i głośna, buchająca z nich klimatyzacja, rozemocjonowani turyści na plażach i deptakach, wielkie supermarkety. I oczywiście kilkupasmowe ulice i mnóstwo samochodów.
Powrót do takiego gwaru, tygla zapachów i dźwięków zawsze jest lekkim szokiem. Często pierwsza wizyta w sklepie kończy się znacznie szybciej, bo przytłacza nas ilość bodźców – muzyki, ludzi, produktów do wyboru. Dzisiaj o tym rozmawialiśmy, trochę żartując że potrzebny nam będzie czas na aklimatyzację.
Póki co jednak, wciąż jesteśmy tylko my, Krysia, Pan Ocean, Księżyc i gwiazdy nad głową… no i te głuptaki, kimające na panelach (skoro panele są już brudne, to niech sobie biedaki odpoczną) 😉 Teraz wieje nam jakieś 4B. Fale uspokoiły się. Wieczorem do genui dostawiliśmy też grota. Ostatnie mile na Hawaje zapowiadają się na spokojną żeglugę. Możliwe, że jeszcze w nocy zobaczymy łunę świateł z Oahu.
Ola
Fakty z pokładu Crystal
Doba wyprawy po Aleutach: 102 (02.10.2022)
Suma przepłyniętych mil: 8695 Mm
Maksymalna temperatura powietrza: 29,9°C! (woda 28,9°C!)
Danie dnia: Falafel i sałatka z komosy ryżowej, cieciorki, szparagów + smoothy z mrożonych borówek, papai i mleka kokosowego
Sprawdź, gdzie na Pacyfiku teraz jesteśmy! Naszą aktualną pozycję znajdziesz na https://skiff.pl/pozycja/
Spodobał Ci się ten tekst? Dmuchnij więc wiatr w żagle Krysi:
lub