Formalności wjazdowe na Polinezję Francuską

Choć na Polinezję Francuską dopłynęliśmy już w środę, to oficjalną zgodę na pobyt w kraju otrzymaliśmy dopiero w sobotę. Przez pandemię wpłynięcie na terytorium Polinezji i możliwość pozostania tutaj nie są wcale takie oczywiste. Zapraszamy na wpis o tym, jakie formalności wjazdowe trzeba załatwić żeby móc swobodnie żeglować po Markizach, Tuamotu, Wyspach Towarzystwa, itp.

Polinezja zamyka granice morskie

Polinezja Francuska zamknęła swoje morskie granice w kilka miesięcy po ogłoszeniu globalnej pandemii COVID-19. Zaznaczamy, że morskie ponieważ dolecieć na Polinezję można było jeszcze do początku tego roku. Dopiero od lutego 2021, państwo to zamknęło się zupełnie na turystów w celu ograniczania rozprzestrzeniania wirusa.
Od października 2020 r., czyli chwili zamknięcia granicy morskiej, która nas żeglarzy interesuje, aby legalnie wpłynąć do kraju trzeba mieć specjalne pozwolenie – autoryzację. Aplikuje się o nie dużo wcześniej przed faktycznym przypłynięciem. My o nasze aplikowaliśmy pod koniec stycznia i aby zwiększyć swoje szanse skorzystaliśmy z płatnej pomocy lokalnej agencji. I udało się! Na początku lutego dostaliśmy potwierdzenie, że legalnie możemy żeglować na Polinezję Francuską.

W oczekiwaniu na odprawę

Tak jak pisaliśmy wcześniej kotwicę na Nuku Hiva rzuciliśmy w środę 12go maja około godz. 13.30 czasu lokalnego. Ponieważ byliśmy klientami agencji Tahiti Crew, w formalnościach miał nam pomóc ich lokalny współpracownik Kevin. Kevin to Amerykanin, który jachtem przypłynął wiele lat temu na Nuku Hiva, poznał miejscową dziewczynę, ożenił się i został na stałe. Jego firma Nuku Hiva Yacht Services pomaga jachtom w formalnościach, sprowadzaniu części, napełnianiu butli gazowych czy po prostu robi zwykłe pranie.
Zaraz po zakotwiczeniu wywołałem Kevina na radiu i zgodnie z moimi przypuszczeniami dowiedziałem się, że tego dnia na formalności jest już za późno. Dowiedziałem się też, że nazajutrz jest święto i też nic nie załatwimy. Umówiliśmy się zatem na piątek o 8.30 rano. Na szczęście w przeciwieństwie do większości państw, tu mogliśmy nieoficjalnie zejść na ląd przed odprawą. Kevin powiedział, że jeśli nie zrobimy żadnej burdy, to nikt nie będzie się czepiał. Coś tak czuję że całkiem upojne świętowania „za cudowne ocalenie” bywają tu po przepłynięciu sporej części Pacyfiku 😉

Nieuchwytni żandarmi

W piątek byliśmy punktualnie o godz. 8.30. Oprócz nas na odprawę czekały jeszcze dwie załogi. Niestety żandarmi nie odbierali telefonu. Kevin zaproponował więc ponowną zbiórkę na godz. 10 z nadzieją, że do tej pory uda mu się skontaktować z władzami. O umówionej godz. 10, dowiedzieliśmy się, że owszem dodzwonił się do żandarmów, ale są zajęci i każą nam przyjść po południu. Wypełniłem więc z Kevinem dokumenty, za które on był odpowiedzialny, przygotowaliśmy z nich cały pakiet Crystal’owy zawierający nasze pozwolenie, listę załogi, deklarację o stanie zdrowia załogi i… umówiliśmy się na godz. 14 na koleją próbę spotkania się z żandarmami, którzy to są na Polinezji odpowiedzialni za wydawanie zgody na pobyt w kraju.

Czas wyspowy

Mieliśmy prawie trzy godziny wolnego, więc postanowiliśmy pochodzić po okolicy. Dołączyła do nas dwójka sympatycznych Rosjan, którzy również czekali na odprawę jako załoga innego jachtu. Ruszyliśmy w kierunku lodów i na poszukiwania Marae, czyli starych polinezyjskich miejsc kultu. Zafundowaliśmy sobie ok dwie godziny spacerku po buszu, więc kiedy o godz. 14 stawiliśmy się z powrotem przy biurze Kevina, gotowi na spotkanie z żandarmami, to wyglądaliśmy już na nieco zmęczonych 😉
Żandarmi byli chyba jednak bardziej zmęczeni albo wczorajsze święto było wyjątkowo upojne, bo o godz. 14 okazało się że już dzisiaj pracować nie będą. Wyjaśnię tutaj, że na większości wysp czas płynie trochę inaczej i trzeba się z tym po prostu pogodzić. Tak też zrobiliśmy. Następne podejście do odprawy miało być nazajutrz w sobotę o godz. 7.30 rano. Kevin podkreślił, że fakt że jesteśmy umówieni na sobotę, a nie poniedziałek to już połowa sukcesu. Czekanie cały weekend na odprawę nie było w naszym interesie, ponieważ planowaliśmy w niedzielę ruszać dalej ku Tahiti.
Sobota rano jednak też nie była dla nas najlepsza. Mieliśmy już wypożyczony samochód i zaplanowaną całodniową wycieczkę. Chcieliśmy wyruszyć tak wcześnie, jak się tylko da. Zaplanowana odprawa nie do końca więc nam pasowała. Obiecana godz. 7.30 mogła się przecież spokojnie zamienić w 10 albo później. Aby być pierwsi w kolejce wzięliśmy od Kevina nasze papiery i postanowiliśmy stawić się na posterunku żandarmów w sobotę o godz. 7 rano.

Crystal na Polinezji Francuskiej

sobotę wstaliśmy wyjątkowo wcześniej żeby się wyrobić z przygotowaniem na wycieczkę przed umówionym spotkaniem u żandarmów. W międzyczasie okazało się jeszcze, że nasza kotwica nie trzyma i trzeba ją podnieść i rzucić ponownie (o czym piszę w kolejnym wpisie), więc ostatecznie prawie na styk ze wszystkim się wyrobiliśmy.
Ostatecznie u żandarmów zameldowaliśmy się kilka minut po siódmej, z nadzieję że zostaniemy obsłużeni jako pierwsi. Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje jak to się mawia! Szczęśliwie okazało się, że nie dość że posterunek był już otwarty, to sympatyczny pan natychmiast zajął się naszą sprawą. Poza okazaniem pozwolenia na wpłynięcie, co jest nowością w całym procesie wjazdu na Polinezję, wszystko odbyło się sprawnie i prosto jak zwykle (to nasz trzeci raz na tych rajskich wyspach). Już po kwadransie mieliśmy w garści wszystkie papiery i podbite paszporty. Zeszło też z nas trochę ciśnienie, bo z covidem to nigdy do końca nie jest wiadomo co się stanie. Mogły przecież w ostatniej chwili wejść nowe przepisy, zmieniające politykę imigracyjną…
Mimo szalejącej pandemii udało nam się pokonać wszystkie trudności i dotrzeć na piękną Polinezję Francuską. Otwierał się kolejny rozdział naszego rejsu dookoła świata.
[wiadomość z pokładu SV Crystal wysłana via komunikator satelitarny Iridium GO!]
{CAPTION}