Miasto Kodiak bez “wow”
Od kilku dni urzędujemy w okolicach Kodiak. Miejsce kultowe, bo niby niewielka mieścinka na Alasce, a chyba prawie każdy coś o niej słyszał. Żyją tutaj unikatowe niedźwiedzie gatunku Kodiak, uznawane za największe na świecie. Port Kodiak jest największym i najbardziej zróżnicowanym portem rybnym Alaski, z flotą ponad siedmiuset statków. A na południe od miasta znajduje się największa baza szkoleniowa U.S. Coast Guard, czyli amerykańskiej straży przybrzeżnej.
Ciekawi więc byliśmy, jak to miejsce wygląda w realu. I o ile wyspa jest piękna i zachwyciła nas wysokimi świerkami – pierwszymi drzewami, jakie zobaczyliśmy w takiej ilości na Alasce, to samo miasteczko nie wywołało żadnego efektu „wow”. Tak naprawdę, to uwijaliśmy się, żeby jak najszybciej zmienić kotwicowisko z tego przy porcie w Kodiak na zatoczkę przy oddalonej o ok. 8 mil wyspie Long Island, gdzie teraz stoimy.
Pustki na ulicach
Ostatni raz zakupy robiliśmy w Dutch Harbor, dobrze ponad trzy tygodnie temu. Marzyły nam się już jajka, których nie mieliśmy od dwóch tygodni i… sałata. Kiedy więc rzuciliśmy kotwicę przy Porcie Św. Pawła, postanowiliśmy wyruszyć w miasto po te dwa, tak pożądane przez nas, produkty.
Jak się jednak szybko okazało, w okolicach portu można i owszem zakupić sześciopak piwa, liny cumownicze, kartę sim, książki kucharskie, ale nie jajka i sałatę. Marina znajduje się w centrum miasta, ale sklepy spożywcze są oddalone już o ponad cztery kilometry. Słońce pięknie świeciło, było ciepło, więc postanowiliśmy wyruszyć w drogę.
Przez Covid-19 oprócz mieszkańców i rybaków, w mieście nie było zbyt wielu osób. Normalnie o tej porze roku, promy przywożą tu dzikie ilości turystów, którzy marzą o spotkaniu z niedźwiedziem, obserwowaniu pociesznych maskonurów i pływaniu kajakiem po tutejszych zatokach. Promy są teraz wstrzymane, więc i turystów praktycznie brak.
Idąc wzdłuż głównej drogi mieliśmy szansę od razu trochę nabrać rozeznania w topografii miasta. Im dalej byliśmy od centrum, wypełnionego restauracjami i barami, tym więcej domów mijaliśmy. Większość z nich było parterowa i drewniana. Jedne były w dosyć opłakanym stanie, trochę przypominając niezadbane przyczepy kempingowe, a inne – dla kontrastu – ładne i z gustem urządzone.
Wodnosamoloty
Największe nasze zainteresowanie wzbudziły hydroplany, czyli wodnosamoloty, które tutaj na Alasce są naprawdę powszechnym środkiem transportu. Kiedy mijaliśmy dosyć długi stawik, to na jego brzegach naliczyliśmy z pięć posiadłości, przy których takie małe samolociki wodne były zaparkowane! Pierwszy raz coś takiego widzieliśmy i nie ukrywamy, że nabraliśmy ochoty żeby kiedyś czymś takim się przelecieć.
Po około godzinie dotarliśmy w końcu do upragnionego sklepu. Szybko zrobiliśmy podstawowe zakupy i zanim wróciliśmy na jacht (na całe szczęście z powrotem zawsze jest szybciej), to już mieliśmy postanowione, że jutro z zakupami na kolejne tygodnie wracamy taksówką!
Zobacz więcej zdjęć z Kodiak tutaj
Muzeum bez ścian
Środa znowu przywitała nas słońce już od rana. Ostatnie dni są tak ciepłe, że kiedy się budzimy to temperatura na zewnątrz jachtu jest wyższa niż pod pokładem! Chwilę posurfowaliśmy w Internecie (w Kodiak po raz pierwszy od Hawajów mieliśmy dostęp do LTE), po czym wsiedliśmy w ponton i ruszyliśmy na zakupy.
Na początek potrzebowaliśmy zatrzymać się w sklepie żeglarskim. Ten tutaj w Kodiak jest naprawdę duży, dobrze wyposażony i, co najważniejsze, z rozsądnymi cenami. W takich sklepach każdy żeglarz mógłby siedzieć bez ograniczeń. Wizyta w Kodiak Marine Supply zajęła nam więc dobrze ponad godzinę.
Droga ze sklepu do pontonu zajęła nam kolejną. A to dlatego, że na ciągnących się wzdłuż ulicy Shelikof barierkach ochronnych mariny, Port i Muzeum Morskie zainstalowały ok. dziesięciu tablic informacyjnych opisujących florę i faunę zatoki, gatunki łososi, rodzaje kutrów wodnych, przykładową akcję straży przybrzeżnej, itd. Instalacja ta jest nazywana „Muzeum bez ścian”. Przyznamy, że czytało się to przyjemnie, ponieważ informacje były przedstawione bardzo obrazowo i przystępnie.
Po obiedzie ruszyliśmy znowu przed siebie z misją zaprowiantowania się na kolejne tygodnie rejsu morskiego po Alasce. Wiedząc, że w Kodiak jest Wallmart, czyli taka amerykańska wersja Biedronki, zaplanowaliśmy kupić ciut więcej. Tym razem jednak poszliśmy inną drogą – wzdłuż wybrzeża.
Przepraszamy, zamknięte.
Zależało mi, aby zdobyć więcej informacji o wyspie i mieście niż tylko to, co udało nam się przeczytać w przewodniku. W planach miałam więc zwiedzanie chyba wszystkich możliwych muzeów i punktów informacyjnych, których w Kodiak w sumie jest sporo: Muzeum Historii Kodiak, Punkt Informacyjny Narodowego Rezerwatu Przyrodniczego Kodiak, Muzeum Aluttiq (rdzennych ludzi na Kodiak) i Muzeum Baranov’a. Szczególnie te dwa pierwsze zapowiadały się ciekawie.
Niestety jednak, ze względu na Covid-19 większość upatrzonych miejsc była zamknięta. Musiałam więc zadowolić się wizytą w Punkcie Informacyjnym Wyspy Kodiak. Zaowocowałaona ciekawą rozmową z przesympatyczną panią. Wciąż nie mogę nadziwić się, jak otwarci, przyjaźni i dumni ze swojego regionu są mieszkańcy Alascy. Rozmowa z nimi to zawsze nieocenione źródło informacji, anegdotek i lokalnych ploteczek 😉
Dzięki tej wizycie dowiedziałam się na przykład, że alarm, który w ciągu dnia słyszeliśmy i lekko się przestraszyliśmy, myśląc, że to ostrzeżenie przez tsunami, faktycznie takim alarmem był! Ale tylko testowym. Co środa, bowiem, o godz. 14.00 przeprowadzany jest test alarmu.
Gwiazda Kodiak
Zaraz obok Punktu Informacyjnego stał ogromny statek wojskowy. Na pierwszy rzut oka nie było to nic nadzwyczajnego, ale po bliższym przyjrzeniu się widać było, że statek był wyciągnięty na ląd i… przerobiony na przetwórnię rybną. Otoczony kontenerami, samochodami i budynkami całkiem dobrze wtapiał się w przemysłowy krajobraz.
W Wielki Piątek 1964 r. ziemia zatrzęsła się w okolicach Półwyspu Alaska. Największe w historii USA trzęsienie uruchomiło serię fal tsunami, które dotknęły dużą część wybrzeża Półwyspu oraz wyrządziły dużo zniszczeń w pobliskich epicentrum miasteczkach Valdez, Whittier, Seward i Kodiak. Tutaj fala miała aż dziesięć metrów i wdarła się głęboko w ląd, niszcząc po drodze m.in. port, dziesiątki statków, przetwórnie i bazę hydroplanów. W różnych częściach miasta można znaleźć tablice upamiętniające to wydarzenie.
Star of Kodiak, który w trakcie II wojny światowej służył jako statek transportowy SS Albert M. Boe, przypłynął do Kodiak właśnie po tamtym trzęsieniu ziemi. Funkcję przetwórni rybnej miał pełnić tymczasowo. Prawie sześćdzeisiąt lat później wciąż tu jest i działa pod szyldem Trident Seafoods.
Sobór Zmartwychwstania Pańskiego
Niebieskich kopuły Soboru Zmartwychwstania Pańskiego nie da się nie zauważyć. Wystają one ponad innymi budynkami, a słońce odbija się w krzyżach prawosławnych umieszczonych na ich szczytach. To najbardziej rozpoznawalny budynek Kodiak. Był on kolejnym miejscem, jakie odwiedziliśmy w mieście.
Odwiedziliśmy, to może za dużo powiedziane. Drzwi świątyni były bowiem zamknięte. Tym razem nie tylko przez pandemię, ale po prostu przez nasz nietrafiony czas przybycia. Cerkiew można, bowiem, zwiedzać w czasie nabożeństw oraz… kiedy przypływają promy. Chwilę pogapiliśmy się przez okna na piękne, pozłacane wnętrze cerkwi, nacieszyliśmy oczy i ruszyliśmy dalej.
Zobacz więcej zdjęć z Kodiak oglądając naszą fotorelację tutaj
Spacer wzdłuż wybrzeża
Droga do sklepu, którą tym razem wybraliśmy, była malownicza i ciekawsza. Dzięki temu też znacznie mniej męcząca niż dzień wcześniej. Szliśmy przez dzielnicę zadbanych, kolorowych domków i rezydencji letnich. Odnieśliśmy wrażenie, że ludzie mieszkający tam doceniają piękno i walory wyspy Kodiak, potrafiąc z nich kreatywnie korzystać.
Niedźwiedź w sklepie
Na wejściu do sklepu przywitał nas wielki miś. Wypchane trofeum klubu myśliwskiego zostało podarowane sklepowi w 2002 r. i od tego czasu stoi tuż przy kanapkowni Subway. Takie rzeczy, to tylko na Alasce!
Zakupy zajęły nam prawie dwie i pół godziny. Obładowani szybko wróciliśmy do portu taksówką. Był już późny wieczór i padaliśmy na twarz ze zmęczenia. Kodiak, jaki zobaczyliśmy drugiego dnia, bardziej przypadł nam do gustu. Mimo wszystko jednak, obydwoje cieszyliśmy się, że nazajutrz odpływamy.
Co takiego sprawiło, że tak szybko zwinęliśmy się z Kodiak? Trudno nam to określić. Na pewno częściowo fakt, że na naszym kotwicowisku, tuż naprzeciwko przetwórni rybnych i pośród kutrów, momentami tak
śmierdziało, że jeszcze kilka dni, a na dobre odrzuciłoby nas od ryb. Do tego, dalekie położenie sklepów spożywczych, do których dotarcie bez własnego samochodu jest czasochłonne i męczące. I choć mieszkańcy, jak chyba wszędzie na Alasce, są bardzo sympatyczni i rozgadani, to jednak Kodiak nas w jakiś tajemniczy sposób zmęczyło i nie dopisujemy go do miejsc, do których chcemy wrócić. Choć samą wyspę mamy nadzieję jeszcze kiedyś dogłębnie eksplorować. Póki co, to zbieramy się powoli w kierunku Alaski kontynentalnej.
Zobacz więcej zdjęć z Kodiak tutaj