Pierwsze łososie w rejsie na Alasce
Rano zamoczyliśmy parę razy wędkę z jachtu i udało się złowić dobrze nam znaną flądrę gwieździstą oraz naszego pierwszego halibuta. No może bardziej halibutka, bo był jakiś taki trochę karłowaty.
Flądra była nam już dobrze znana z Captain Harbor, więc tym razem kiedy złowiliśmy coś inaczej wyglądającego od razu zapaliła nam się lampa – a może to halibut!? Tym razem zanim się podekscytowaliśmy, to sprawdziliśmy rybkę w naszej rybiej ulotce. Jak nic, Michał złapał nam naszego pierwszego w tym rejsie dookoła świata halibuta!
Niepoważna wędka i poważne połowy
Zapakowaliśmy się do pontonu i pojechaliśmy na brzeg. Na początek poszedłem parę razy zarzucić w rzeczce. Jednak zupełnie nic się w niej nie działo zero życia. Za to ryby skakały u jej ujścia. Zmieniłem więc rejon polowania i dosłownie po pierwszym zarzuceniu błystki w miejsce ruchu miałem pierwsze branie!
Jeszcze w Dutch Harbor kupiliśmy taką najmniejszą, lichą wędeczkę z jeszcze bardziej lichym kołowrotkiem i żyłką w zestawie. To wszystko bardziej przypomina zabawkę dla pięciolatka niż sprzęt do polowania na grubszego zwierza.
Kiedy łosoś się załapał musiałem go podbierać bardzo ostrożnie w obawie, że zerwie się żyłka, albo połamie wędka czy kołowrotek. Dobra. Koniec śmiechów. Nic się nie zerwało, a za pięć minut mieliśmy drugiego pięknego srebrnego łososia. Tak więc nasz sprzęt okazał się wystarczająco poważny, żeby połowy łososia zakończyły się sukcesem.
Moglibyśmy pewnie je dalej wyciągać jeden po drugim, bo rzucały się na błystkę jak oszalałe, ale stwierdziliśmy, że dwa dorodne łososie na razie nam wystarczą i zakończyliśmy połowy. Myślę, że jak wymienimy żyłkę na trochę mocniejszą to nasz zestaw będzie wystarczający.
Po wyfiletowaniu mieliśmy jakieś dwa kilogramy różowego mięska. Obiady na najbliższe dni były więc już zaplanowane 😉