Nie tak łatwo wydostać się z lodowej krainy
Po pierwszej nieudanej próbie wydostania się z Prince Regent Inlet, zawróciliśmy do zatoki Port Bowen. Kotwicę rzuciliśmy tam około północy. Trzeba było odpocząć i poczekać na następne mapki lodowe.
W drodze powrotnej dostaliśmy kolejną wiadomość od Sauvage, że w Lancaster Sound minęli dwa statki pasażerskie zablokowane przez lód. Rozmawiali z nimi chwilę na radiu i usłyszeli, że sytuacja lodowa w tym roku jest naprawdę wyjątkowa i totalnie nieprzewidywalna, a zima w Arktyce według nich właśnie się rozpoczęła.
Gotowi na drugie podejście
W Port Bowen znowu prześladowała nas kra. Kilka razy w ciągu nocy musieliśmy reagować i delikatnie odpychać od siebie lód. Na szczęście nad ranem, kry odpuścił i mogliśmy trochę odespać. Po wczorajszych emocjach związanych z ucieczką przed lodem dosłownie odcięło nas do godz. 13. Wstaliśmy jednak pełni sił i gotowi do drugiego podejścia. Dolaliśmy ropy do pełna, zjedliśmy obiad i o godz. 16 wypłynęliśmy z zatoki.
Jak co dzień o godz. 17 przyszły aktualne mapki lodowe. Wynikało z nich, że nasza szansa to płynięcie okrężną drogą, czyli ogromnym łukiem aż pod samą Wyspę Devon, tak aby lód o koncentracji 50-70% zostawić z prawej burty. Większość żeglugi miała się odbywać przez lód 20% – nie tak źle.
Drastyczna zmiana
Żeglowaliśmy na północ. Po godz. 20 zaczęliśmy mijać duże pola lodowe raz z jednej, raz z drugiej burty. Cały czas jednak udawało się płynąć po w miarę wolnej wodzie.
Około północy dostaliśmy od Victora kolejną mapkę. Kompletnie zmieniła ona naszą sytuację. Lód o koncentracji 20% skumulował się do 40%. A na wschód od nas obszar 50% znacznie się powiększył.
Dalej napieraliśmy na północ spodziewając się, że lada moment sytuacja lodowa zacznie się pogarszać. Około godz. 1 nad ranem lód coraz bardziej spychał nas na wschód, a tam płynąć na razie nie chcieliśmy. Od początku września po północy robiło się już na cztery godziny ciemno, a jak by tego było mało zaczęła się solidna śnieżyca.
Do około godz. 3 nad ranem stałem na dziobie i potężnym halogenem oświetlałem nam drogę. Lodu dookoła zrobiło się jednak na tyle dużo, że zatrzymaliśmy się w oczekiwaniu na brzask, który miał się pojawić już koło godz. 4.
Płynięcie w nocy z halogenem jest fajne i bezpieczne, bo wszystko przed jachtem elegancko widać na kilkaset metrów. Jednak w przypadku większej ilości lodu dookoła, kiedy ważne jest widzieć potencjalne korytarze pomiędzy krami na kilkaset metrów do przodu, halogen nie wystarcza. Nie daje on całościowego oglądu sytuacji. Nie widzimy, czy za kilometr wpakujemy się w lód nie do przejścia czy może nie.
Nowy dzień – nowa szansa?
Kiedy się trochę rozjaśniło okazało się, że sytuacja nie jest taka tragiczna, jak wyglądało to po ciemku. Byliśmy w stanie żeglować 4-5 węzłów w zadanym kierunku, przeskakując płynnie z jednej ścieżki wolnej wody na drugą.
O godz. 8 rano wypłynęliśmy na wolną wodę i skręciliśmy na wschód. Według mapki z północy pod samym brzegiem wyspy Devon miała być wolna woda. Jednak lód zdążył się tu przemieścić i około południa znowu dookoła nas zrobiło się biało…
Dodam tu, że śnieg tak jak zaczął padać koło godz. 1, tak padał na okrągło. Przed naszą szpryc budą stał sobie nawet mały bałwanek. Temperatura na zewnątrz wynosiło około -2 stopni. Pokład i olinowanie pokryte były lodem i śniegiem. Woda po której płynęliśmy pokryta była cieniuteńką warstwą lodu, który bez żadnego problemu kruszyliśmy. Lancaster Sound zamarzał na naszych oczach.
Mimo, że byliśmy blisko brzegu to koło godz. 13 znowu niespodziewanie wpakowaliśmy się w lód 50%, który najwidoczniej przemieścił się tutaj od czasu ostatnich zdjęć satelitarnych. Niesamowite jak szybko zmieniała się sytuacja.
Po kilku godzinach lawirowania w lodzie znowu byliśmy wolni i szybko żeglowaliśmy przy samym brzegu wyspy Devon. Kolejne mapki lodowe były dość optymistyczne. Według nich poważny lód mieliśmy już za sobą. Przed nami były tylko obszary o zalodzeniu 20%. Lód o koncentracji 70% był daleko z prawej burty.
Byliśmy więc WOLNI! Ale czy na pewno?…
Znowu w lodowej pułapce!
W czwartek, 6-go września, około godz. 2 nad ranem zdecydowałem, że wyjechaliśmy wystarczająco daleko na wschód, aby zacząć powoli skręcać na południe. I to był błąd…
Od godz. 4 lodu było coraz więcej, a o godz. 8 otoczył nas pak 70%. Zatrzymaliśmy się zupełnie. Temperatura powietrza osiągnęła rekordowe -3,5 stopnia.
Przez kolejne godziny mozolnie sunęliśmy się w kierunku wschodnim. Przez lodowy labirynt płynęliśmy powoli, ale dosyć pewnie. Ostatnie tygodnie ciągłej walki z lodem dużo już nas nauczyły. Na nasze szczęście, ścieżki pomiędzy krami, które wybieraliśmy, zawsze łączyły się z kolejnymi prześwitami. Towarzyszyła temu niezwykle piękna pogoda – świeciło słońce, chwilami prószył śnieg, a na wodzie mogliśmy podziwiać różne stadia rozwoju lodu – od śryżu, po krążki, cienką krę. Na jednej z kry wygrzewała się foka, a na innej zaś zauważyliśmy ślady niedźwiedzia.
W końcu, przed dziobem zobaczyliśmy wodę bez lodu, połyskującą w słońcu. Pojawiła się też falka, która zwiastowała, że do wolności już mamy tuż tuż. Wewnątrz paku zawsze jest idealnie płasko. Nawet jeśli wieje dwadzieścia węzłów. Dlatego pojawienie się fali oznacza, że jest się blisko jego brzegu.
Godzinę później gęsty lód był już wspomnieniem i aż do opuszczenia Lancaster Sound już nic nie stanęło nam na drodze. Ucieczka z lodowej pułapki zajęła nam prawie dwie doby lawirowania w lodzie. Byliśmy naprawdę zmęczeni.
W prawdzie do Pond Inlet wciąż mieliśmy kilkadziesiąt mil, jednak była to już tylko formalność.
Wyższość Matki Natury
W międzyczasie dostaliśmy wiadomość z jachtu Sauvage, że wszystkie statki pasażerskie planujące przepłynięcie Przejścia Północno Zachodniego zostały wezwane do zawrócenia ze względu na bardzo złą sytuację lodową w Cieśninie Bellota i Franklina. Przy obecnych warunkach nawet lodołamacze nie były im w stanie zapewnić bezpiecznej żeglugi. Tak więc, nawet waga ciężka musiała w tym roku uznać wyższość Matki Natury.
Najważniejsze, że nam udało się bezpiecznie i o własnych siłach wydostać z lodowej matni. Było to niesamowite doświadczenie jednak na razie mieliśmy dosyć. Marzyła nam się noc, żeby po prostu spać bez ciągłego czuwania. Sezon 2018 z całą pewnością grubymi literami zapisze się w historii Przejścia Północno Zachodniego po 2000 roku.