Ucieczka z Prince Regent Inlet

Do Fort Ross dotarliśmy 25 sierpnia. Dokładnie w 30. rocznicę dnia, kiedy nogę postawili tu pierwsi Polacy: Wojciech Jacobson i Ludomir Mączka. Fort Ross było dla nas miejscem, gdzie miały zapaść ostateczne decyzje odnośnie kontynuacji na zachód albo jak najszybszego odwrotu na wschód. Termin decyzji ustawiłem na pierwsze dni września. Przez cały tydzień byliśmy ganiani po okolicy przez grasujący lód. Nie było nocy, w której nie musielibyśmy robić jakiś uników przed atakującymi krami.

Najtrudniejsza decyzja

1 września po odebraniu kolejnych map lodowych pokazujących beznadziejną sytuację lodową po drugiej stronie cieśniny postanowiłem wracać. W tym czasie na placu boju byliśmy już tylko z francuskim jachtem Atka, który podjął taką samą decyzję.

Sytuacja była o tyle niewesoła, że od kilku dni zamykała nam się droga odwrotu. Północne wody Prince Regent Inlet zostały zamknięte przez lód, który przez chwilę miał nawet koncentrację ponad 90%. Nie było to jeszcze (chyba) zimowe zamarzanie, ale mogło to nas uwięzić na dobre parę dni. Nie mieliśmy na to wcale ochoty.

Wąskie pasmo nadziei

Pierwsza próba wypłynięcia. Gęsty pak po naszej lewej burcie szybko zaczął płynąć w stronę brzegu.

Kotwicę podnieśliśmy w niedzielę 2-go września i zaczęliśmy żeglugę na północny wschód, w stronę wyjścia, od którego dzieliło nas ponad 150 mil. Standardowo o godz. 17 naszego czasu odebraliśmy mapki lodowe, które pokazywały na naszej drodze lód o koncentracji 70%. Nie do przejścia dla nas. Jedynie wzdłuż samego brzegu Przylądka Brodeur rysował się wąski pas wolnej wody. To była nasza szansa, od której dzieliła nas jeszcze prawie doba żeglugi. Oznaczało to, że zanim tam dotrzemy wszystko może się zmienić.

Byliśmy w stałym kontakcie z zaprzyjaźnionym jachtem Sauvage, który Fort Ross opuścił dwa dni przed nami. W tym czasie mimo dwóch prób nie byli w stanie przebić się przez lód. Czekali więc na poprawę sytuacji w zatoce na wschodzie Prince Regent. W poniedziałek w wyścigu do wolnej wody byli jakieś pięć godzin przed nami i poprzez email na bieżąco zdawali nam relację z sytuacji. Pisali, że lodu jest bardzo dużo, ale daje się znaleźć ścieżki wolnej wody i poruszać ku wyjściu. Tak więc była nadzieja, że szybko uda się czmychnąć.

Dodatkowo z lądu pilotował nas Victor, który na bieżąco przeczesywał wszelkie dostępne zdjęcia satelitarne naszego obszaru. O godz. 10 rano pojawił się pierwszy lód, który powoli gęstniał.

Godzinę później dostaliśmy maila od Sauvage, że zawracają gdyś nie są w stanie dalej płynąć. Nastroje trochę opadły, ale już o godz. 13 przyszedł następny mail: “Znaleźliśmy wolną wodę i prujemy dalej. Jesteśmy już w Lancaster Sound i płyniemy na północ”.

Lodowa pułapka

Niestety, z każdą minutą wolnej wody dookoła nas było coraz mniej. Płynęliśmy już korytarzami o szerokości kilkudziesięciu metrów. Poza nimi, białe kry ciągnęły się aż po horyzont. Pasy wolnej wody, przez które się przeciskaliśmy, powolutku zbliżały się do brzegu.

Wyjaśnię tutaj, że są różne rodzaje lodu i kry. Kra krze jest nierówna. Cienką krę o długości kilkadziesiąt metrów można przesunąć jachtem i jakoś się rozepchać. Teraz jednak otoczeni byliśmy przez gruby i twardy lód wieloletni, którego “kawałki” miały od 0,5 do 2 km długości! Potęga nie do ruszenia.

Przedzierając się przez lodowy korytarz, będący już blisko brzegu, nagle zobaczyliśmy coś niezwykłego. Statyczny do tej pory lód zaczął bardzo szybko płynąć w kierunku brzegu! Zamykał w ten sposób drogę przed nami i – co dużo gorsze – odcinał nam odwrót. Zawróciliśmy i rzuciliśmy się do ucieczki. To była jedyna opcja.

 Wyścig z lodem

Przez lód w stronę wolnej wody

Jechaliśmy gaz do dechy, a wolna woda przed dziobem znikała w oczach. Gigantyczne kry przesuwały się w stronę brzegu niczym w nurcie rzeki. Z niektórych kanalików wyskakiwaliśmy mając może metr zapasu od burt, a ścieżka za nami znikała po kilkudziesięciu sekundach.

Po około trzydziestu minutach takiego szaleńczego slalomu dotarliśmy do wody na tyle wolnej, że niebezpieczeństwo zostania zamkniętym i dociśniętym do brzegu zostało zażegnane. To była dla nas dobra wiadomość. Złą było to, że tym razem nie udało nam się wydostać z Prince Regent Inlet. Pozostawało poczekać na następną szansę.

 

Sprawdź bieżącą pozycję Crystal!  Dołącz do naszej załogi!

Śledź nas na Facebook!

Zostań naszym Patronem na Patronite.pl

Lato powoli się kończy