Pan Ocean wysyła nam znaki
Kolejne mile pojawiają się nam na liczniku i wyznaczają zbliżanie się do pierwszego celu naszej morskiej wyprawy, czyli Markizów. Wczoraj strzeliła nam mniej więcej połowa drogi i jakby jakoś się lżej zrobiło na duszy. Pierwsze tysiąc mil zawsze idzie mozolnie, jakby były dwa razy dłuższe niż te następne. Te kolejne już jakby zbiegały radośnie z górki i ani się obejrzeliśmy, a ilość mil do wyspy Nuku Hiva zaczęła być niższa niż suma tych przepłyniętych.
Na motyla przez Pacyfik
Od kilku dni płyniemy na motyla. Mamy wiatr w plecy, więc Michał zdecydował rozłożyć spinakerbom i w ten sposób nad naszą lewą burtą dumnie rozpościera się grot, a nad prawą genua. Jacht Crystal sunie po falach niczym dama w pięknym, białym kapeluszu z niebieską kokardą, krocząca po warszawskim Nowym Świecie.
Tylko czasem się coś potyka… niestety. Pacyfik zwany też Oceanem Spokojnym tym razem jest jakby trochę rozdrażniony, bo co jakiś czas falki zaczynają chaotycznie podskakiwać. Skutkiem tego jest strzelanie żagli i lekkie podenerwowanie nas wszystkich. Nikt przecież nie lubi, kiedy buja jachtem jakby psychopatyczna matka bujała kołyską, a nad głową regularnie słychać jak żagle męczą się i robią co mogą, żeby ciągnąć do przodu, ale na rozbujanym morzu po prostu nie dają rady…
Strzela, nie strzela – najważniejsze że do przodu! Płynięcie na motyla tak nam dobrze szło, że w ten sposób pokonaliśmy ponad 550 mil! Nie pamiętamy, czy kiedykolwiek Crystal ciągiem żeglowała w ten sposób.
Piękne okoliczności morskiej przyrody/przygody
Pan Ocean po jakimś czasie chyba się zreflektował i postanowił nam to bujanie zrekompensować. Na kilka chwil naszej żeglugi dołączyło do nas stadko przyjaznych delfinów! Wszyscy wybiegliśmy na pokład i z radością się im przyglądaliśmy.
Delfiny nurkowały w krystalicznie czystej, przejrzystej i dziko niebieskiej wodzie, co chwile wyskakując lub wydmuchując wodę z charakterystycznym dźwiękiem „puf”. Kilka śmigało w falach przed dziobem, a kilka płynęło równolegle do jachtu. Taka uczta dla oka trwała ok. 15 minut, po czym my popłynęliśmy dalej przed siebie na południowy-zachód, a delfiny gdzieś na północ.
Dwa dni później w oddali znowu widzieliśmy stado jakichś wielkich morskich ssaków. Nie jesteśmy pewni dokładnie, ale najprawdopodobniej były to orki. Jak to na rodzinę delfinowatych przystało, surfowały na dużych, około dwumetrowych falach lepiej niż czołowi surferzy świata.
Kolorowy symbol błogosławieństwa
W dniu kiedy dołączyły do nas delfiny i kiedy przekroczyliśmy nasz umowny półmetek, tuż przez zachodem pojawiła się pierwsza mżawka. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nasza Crystal czuła na sobie krople deszczu, więc czekamy z utęsknieniem na jakąś tropikalną ulewę. Niestety tym razem jej nie było, ale na niebie pokazała się piękna tęcza. Stojąc w kokpicie, dokładnie widzieliśmy jej oba końce. Była żywo kolorowa i… ku naszemu zaskoczeniu nagle podwoiła się!
Delikatnie uśmiechając się pod nosem, pomyślałam: „Tęcza to symbol szczęścia, rodzaj błogosławieństwa według wierzeń hawajskich. Biorę ją więc, jako dobry znak na naszą dalszą oceaniczną żeglugę!”.
Czas na rybkę!
Odkąd wypłynęliśmy na Pacyfik to ciągniemy za sobą dwie wędki. Jak to bywa na takich przelotach, nigdy nie wiadomo kiedy spotka nas łut szczęścia i dostaniemy od Pana Oceana rybkę. Kilka dni musiało minąć zanim usłyszeliśmy długo wyczekiwany dźwięk grzechotki kołowrotka, czyli znak, że ryba bierze i wyciąga żyłkę. Nie jest ważne jak głęboko sobie drzemiesz, to taki dźwięk i poruszenie na pokładzie obudzi nawet umarłego 😉
Niestety pierwsze branie było chyba przez jakiegoś mutanta, bo wyciągnął nam całą żyłkę i urwał zanętę – gumową ośmiorniczkę w techno barwach. Nie poddawaliśmy się i następnego dnia wyciągnęliśmy na pocieszenie niewielkich rozmiarów mahi mahi. Jurek, który zdecydowanie zapisze się na kartach naszego kambuza, przyrządził z niej przepyszną zupę rybną.
Z początkiem maja szczęście się do nas szerzej uśmiechnęło. Ku radości całej załogi złapaliśmy całkiem pokaźnego tuńczyka! Połowę jego mięsa zamarynowaliśmy w sosie teriyaki z czosnkiem, po czym usmażyliśmy. Drugą połowę Jurek posypał rozmarynem, tuńczykiem i bazylią, a następnie zamroził na kolejny obiad.
I tak to mijają nam kolejne dni rejsu przez Pacyfik na Polinezję Francuską. Z pozdrowieniami od całej załogi! Ola
[wiadomość z pokładu SV Crystal wysłana via komunikator satelitarny Iridium GO!]