Przekraczając równik
Cały piątek płynęliśmy szybko na południe, aż w końcu wieczorem drogę zagrodziła nam pierwsza nawałnica. Postraszyła, postraszyła i wiatr zdechł. No to ładnie, pomyślałem. Początek ciszy już przed dziewiątym stopniem, nie jest dobrze. Całe szczęście po 2 godzinach jazdy na silniku wiatr wrócił i znowu mogliśmy normalnie żeglować. Sobota zeszła nam na bardzo szybkiej jeździe na całej genui i zarefowanym grocie.
Powoli zbliżaliśmy się do centrum ITCZ, której położenie tego dnia na naszej długości geograficznej było na 5 st. 30′ N. Lawirowaliśmy pomiędzy rozbudowanymi deszczowymi Cumulusami, ale wiadomo było, że w końcu coś w nas musi trafić. Pod wieczór chmury na widnokręgu były coraz gęstsze i ciemniejsze. Powoli byliśmy wchłaniani przez czerń. Zaczęło się ok. godziny 20:30. Nastała totalna ciemność. Była to ciemność absolutna. Ze względu na walące dookoła pioruny wyłączyłem wszystko, co tylko się dało i sunęliśmy zarefowani jak statek widmo. To co działo się dookoła było po prostu niesamowite. Rozbudowane pioruny latały zarówno w pionie jak i w poziomie. Ponieważ wiatr zaczął być totalnie zmienny i ciężko było chociaż w przybliżeniu utrzymać zamierzony kierunek zwinęliśmy żagle i dalej szliśmy na silniku w kierunku mniej więcej południowym, ale bardziej tam, gdzie wyładowań było najmniej. Ciężko było mi się w tym wszystkim połapać, bo albo było totalnie ciemno, albo po rozbłysku byłem na parę sekund oślepiony. Trochę pomogły okulary przeciwsłoneczne, ale tak naprawdę to przydałyby się spawalnicze. Pioruny waliły dookoła nas i mimo, że wszelkie oświetlenie na jachcie było wyłączone nasz top zaczął świecić. Może nie za mocno, ale bezsprzecznie świecił. Do tej pory nikt nie wie dlaczego…
Niesamowity spektakl trwał około dwóch godzin, i wyładowania i grzmoty znalazły się za rufą. Po naszej lewej burcie wreszcie zobaczyliśmy niebo. W relacjach z przekraczania równika, które czytałem zwykle po tak gwałtownej burzy następowała długotrwała cisza. U nas jednak było inaczej. Już po północy zaczęło wiać ze wschodu i znowu sunęliśmy na żaglach.
W niedzielę rano wreszcie zaczęło się przejaśniać. Czapa gęstych chmur powoli niknęła za rufą. Pogodowo byliśmy już na południowej półkuli i wszystko wskazywało na to, że uda nam się przekroczyć równik nie wpływając w żadną ciszę! Zanim do niego dopłyniemy czeka nas zmienna szkwalista pogoda z burzami od czasu do czasu. Jednak najważniejsze, że cały czas wieje z dobrego kierunku.
Niestety nic, co piękne, nie trwa wiecznie. Bajka skończyła się pod wieczór. Wiatr zaczął skręcać na coraz bardziej zachodni, wymuszając takie kursy również na nas. Do prawie południowego kierunku wiatru dochodził Prąd Południoworównikowy, który z prędkością 25 mil na dobę spychał nas na zachód. Przez nockę płynęliśmy już kursem 230, by w poniedziałek rano skręcić na tragiczne dla nas 240. Celowaliśmy w północną Brazylię! Początkowy plan zakładał, że po drodze odwiedzimy piękny archipelag Fernando de Noronha, jednak przy tym kursie robiło się to powoli nierealne. Prognozy też były nieciekawe – mówiły, że wiatr odkręci na bardziej wschodni dopiero za prawie 2 doby. Na tak długie płynięcie niekorzystnym kursem nie mogliśmy sobie pozwolić. W poniedziałek o 17:00 zdecydowałem o odpaleniu silnika, na którym odłożyliśmy się na kurs południowy, by w oczekiwaniu na lepszy kierunek zyskać trochę na wysokości. Kto pływał na silniku pod 1,5 ? 2 m. falę wie, że żegluga taka nie należy do przyjemności. Wiatr ma skręcić pod równikiem, do którego mamy jeszcze 60mil, czyli przy naszej prędkości 4 węzły jeszcze ponad 15 godzin katowania pod falę. Oczywiście ze względu na bryzgi wszystkie luki są pozamykane, więc pod pokładem jest naprawdę cieplutko 😉
Cały wtorek upłynął nam na dziobaniu 4 węzły na silniku pod wiatr SSW. Wreszcie ok. 17:00 wiatr odkręcił na tyle, że wreszcie postawiliśmy żagle i kursem 220 szliśmy na Recife. Nieubłaganie zbliżaliśmy się do równika, który przekroczyliśmy w środę o 01:10 UTC. Był szampan i fanfary. Ze względu na dobrostan śpiącej części załogi chrzest morski przełożyliśmy na następny dzień rano. Cała załoga łącznie ze mną przekraczała równik po raz pierwszy i zgodnie z tradycją w środę rano oczekiwaliśmy na Neptuna, który miał każdemu z osobna nadać przydomek i odnowić śluby żeglarskie. Ponieważ akurat w środę rano Neptun wybrał się do dentysty wysłał swojego wysłannika w osobie Andrzeja, który dopilnował, aby tradycji stało się zadość. Ja dostałem przydomek Michał Kędzierzawy 😉
Obecnie (środa 12:00 UTC) mamy jeszcze do Recife ok. 560 Mm i robimy ponad 7 węzłów.