W poprzek Morza Corteza
Był początek stycznia, a my staliśmy na kotwicy w meksykańskim La Paz. Miejscówka bardzo nam się podobała i mieliśmy poczcie, że możemy tu przyjemnie spędzić dłuższy czas. W styczniu chcieliśmy lecieć w odwiedziny do Polski, jednak nadal nie mieliśmy biletów. Jakkolwiek by nie było miło w La Paz, to każdy spędzony tam dzień odejmował nam jeden dzień pobytu w kraju. Naszą Krysię mieliśmy zostawić w miasteczku Guaymas, które leży 230 M na północ od La Paz.
W zimie na Morzu Corteza gwiżdże z północy!
230 mil może wydawać się niedużo, ale nie jak jest dokładnie pod wiatr wijący z siłą 20-25 węzłów. Nie jest to może żaden niebezpieczny sztorm, ale też nic przyjemnego. Wiatry te wieją akurat od grudnia do lutego. Dlatego jak tylko zobaczyliśmy w prognozie, że na dwa dni wiatr ma zelżeć do 15 węzłów, to nie zastanawialiśmy się ani chwili.
Na początek bliżej brzegu
I tak w środę 6go stycznia podnieśliśmy kotwicę i rozpoczęliśmy żeglugę w stronę otwartego morza. La Paz otoczone jest przez płycizny. Z głębokiej wody na kotwicowisko prowadzi czteromilowy kanał. Kiedy wreszcie z niego wypłynęliśmy, rozwinęliśmy żagle i zaczęliśmy przyjemną żeglugę w ciszy przez zatokę La Paz. Z naszych obserwacji prognoz wiatrowych wynikało, że przy brzegu wiatr jest trochę słabszy, a przy brzegu w nocy czasami cichnie zupełnie. Tak też było tym razem.
Około godziny 19 wiatr nagle zjechał do zera i odpaliliśmy silnik, który terkotał nam aż do rana następnego dnia, kiedy to dopłynęliśmy na wysepkę Danzante. Jest to wyspa i zatoka gorąco polecana przez naszych znajomych, którzy na Morzu Corteza spędzili kilka miesięcy w poprzednim sezonie.
Dzień w zatoczce i popsuty katamaran
Na wyspie Danzante spędziliśmy bardzo miły i spokojny dzień. Kiedy wpływaliśmy w zatoce stał już zakotwiczony spory jacht motorowy, a po mniej więcej godzinie dopłynął czarterowy katamaran. Okolica bardzo przyjemna. Woda idealnie przejrzysta, a brzegi porośnięte ogromnymi kaktusami. Zwodowaliśmy ponton i na wiosełkach popłynęliśmy sprawdzić co tam w kaktusach piszczy. Była to nasza pierwsza (prawie) bezludna zatoczka w Meksyku!
Po południu zjedliśmy obiadek, podnieśliśmy ponton i już powoli zbieraliśmy się do odpływania. Do Guaymas mieliśmy jeszcze 140 mil żeglugi.
Od kwadransa obserwowaliśmy czarterowy katamaran. Od dłuższego czasu chodził u nich prawy silnik i słychać było piski stacyjki. Nie mogli odpalić lewego silnika. Zostaliśmy poproszeni o zerknięcie na ten problem. Wziąłem miernik, śrubokręt i popłynąłem zerknąć.
Czarterowa załoga okazała się zielona w kwestiach technicznych. Lewy silnik faktycznie był martwy i nawet nie próbował się ruszyć przy próbie odpalenia. Wlazłem do lewego silnika i … okazało się, że stoję po kolana w wodzie, która cały czas napływa przez nieszczelną przekładnię. Francuzi tam nie zaglądali i nawet nie wiedzieli o tym przecieku! Oprócz tego stan okablowania silnika pozostawiał wiele do życzenia. A katamaran miał pewnie 5-7 lat. Panowie i Panie z Dream Yacht Charter – wypożyczanie czegoś takiego to totalny obciach! Do tego obciach niebezpieczny.
Ale wróćmy do silnika. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało ok. Śrubokrętem zwarłem przekaźnik. Rozrusznik niby kręcił, ale silnik już nie. Więcej pomysłów nie miałem i ruszyłem w drogę powrotną na nasz jacht. Kiedy wiosłowałem na Krysię, usłyszałem krzyk radości Francuzów. Silnik zapalił 😉
Na szczęście mieli tylko kilka mil do mariny, gdzie mechanik miał sprawdzić tego rzęcha. A my podnieśliśmy kotwicę i o 17 pruliśmy już na północ.
W poprzek Morza Corteza
Do tej pory płynęliśmy sobie wzdłuż zachodniego brzegu. Guaymas leży po wschodniej stronie, więc w końcu musieliśmy obrać kurs na pełne morze. Warunki wiatrowe zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wiatr potrafił wiać 5 węzłów, potem przez godzinę 25, a potem znowu 5. I to wszystko na relatywnie otwartej wodzie!
Na szczęście koło godziny 2 nad ranem wiatr ustabilizował się na jakiś 20 węzłach i mogliśmy odsapnąć od ciągłego zwijania i rozwijania. Ale i tak Krysia podskakiwała jak na jakimś kartoflisku. Nad ranem wiatr siadł, a morze się wypłaszczyło.
Do wieczora żeglowaliśmy sobie bardzo spokojnie ostrym bejdewindem i dopiero na 5 mil przed celem odpaliliśmy silnik. Po kiepskim początku to był bardzo fajny przelot! Przepłynęliśmy 140 mil bejdewindem, cały czas na lewym halsie.
Koło godziny 21 rzuciliśmy kotwicę przy Isla de Pajaros. Niecałe dwie godziny płynięcia do naszej stoczni. Ponieważ był piątek, wiedzieliśmy że będziemy musieli poczekać tu do poniedziałku. Woda była płaska, kaktusy dookoła, więc nie mogliśmy narzekać. Tylko od czasu do czasu atakował nas tylko smród z pobliskiej przetwórni rybnej. Ale o tym napiszemy w następnym poście 😉