Dzień w dryfie

Niedziela była czwartym dniem naszego oceanicznego przelotu na trasie Lunenburg – Bermudy. Po pierwszych dwóch dniach szybkiej, sztormowej żeglugi i jednym dniu przyjemnego płynięcia, przyszło nam zmierzyć się z kolejnym silnym wiatrem (7-8° B). Tym razem jednak nie dane nam było z niego skorzystać. Kierunek był z południa – totalnie nam w dziób. Michał stanął przed decyzją, czy na siłę będziemy halsować się pod wiatr czy może przeczekamy to „zło”, stając w dryfie. Wiatr z południa miał wiać ok 12 godzin, a potem zmienić kierunek na bardziej nam przyjazny. Zdecydowaliśmy się więc stanąć w dryfie.
Co to jest dryf?
Zapewne dla większości z Was dryfowanie, to znana metoda, której nie trzeba wyjaśniać. Tym jednak, którym sformułowanie to jest obce, wyjaśnię że dryf, to po prostu zaprzestanie żeglowania. Dziób jest ustawiony lekko do wiatru, a jacht bardzo powoli płynie bokiem z wiatrem, bujając się na falach.
Jest kilka metod stawania w dryf. My po prostu zwinęliśmy genuę, zostawiliśmy mały kawałeczek grota i zablokowaliśmy ster. Krysia przestała gnać do przodu i zamiast tego powolnie, z prędkością ok 2 węzłów, płynęła z wiatrem.
Tropiki pełną gębą
Od wypłynięcia z Kanady, z każdym dniem robiło się coraz cieplej. Południowy wiatr, który nas teraz zatrzymał na trasie, przyniósł ze sobą jeszcze cieplejsze powietrze. Na zewnątrz było już ponad 22°C, a w środku jachtu aż 25°C! Zrobiło się naprawdę duszno a powietrze wilgotne. Fale czasem wchodziły nam na pokład, więc nie było mowy o otwarciu luków, żeby zrobić przeciąg. W końcu na dobre zamieniliśmy bieliznę termiczną na krótkie spodenki i t-shirty.
Na całe szczęście, do czasu do czasu, przetaczały się nad nami ulewy tropikalne. Krótki, intensywny deszcz, jakby ktoś z nieba wylewał wiadra wody. Na chwilę przynosiły świeżość. I dodatkowo radochę. Stęskniliśmy się za takimi ciepłymi ulewami.
A pod pokładem…
Godziny mijały, a my bujaliśmy się na falach – w prawo, w lewo, w prawo, w lewo. I tak bez końca. Mimo to, staraliśmy się wykorzystać dzień. Nie było to łatwe, bo gdy tak buja to człek walczy, żeby się nie poobijać. A gdy próbujesz spać, to turlasz się z jednej strony koi (łóżka), na drugą. Michał – szczęściarz – już opanował trudną sztukę spania w takich warunkach, ja niestety jeszcze nie…
Generalnie dzień minął nam na czytaniu, drzemaniu, leżeniu oraz słuchaniu audiobooka „Chrobot”, czyli najnowszej książki Tomka Michniewicza. Jeśli nie znasz, to szczerze polecamy. Ciekawa lektura, opisująca życie siedmiu innych osób, z różnych części świata. Poszerza horyzonty i skłania do refleksji.
Czy wszystko w porządku?
Na AIS co jakiś czas pojawiały się statki towarowe. Mijały nas z dużej odległości, więc wszystko było ok. Co ciekawe jednak, dwa z nich wywołały nas na radiu. Z nieukrywaną troską po prostu zapytali, czy wszystko w porządku i czy dajemy radę w tym sztormie. Było to niesamowicie sympatyczne i… dosyć wyjątkowe, jako że przez dziesięć lat pływania na Krysi, taka sytuacja nigdy nie miała miejsca.
Trójkąt Bermudzki?
Dryfowaliśmy z prędkością ok dwóch węzłów, przez 16 godzin. Wiatr i prądy zniosły nas tak bardzo, że cofnęliśmy się o ok 30 Mm. Na trackerze nasza trasa przybrała kształt zgrabnej pętelki.
O godz. 2 w nocy, w poniedziałek postawiliśmy genuę i ruszyliśmy dalej ku Bermudom. Co prawda, wiatr wciąż wiał ze złego kierunku, ale mieliśmy już dosyć stania w dryfie.
Dziarsko popłynęliśmy w dobrą stronę. Szliśmy jednak na czele frontu i znowu rzucało nami jak w pralce. Wyglądało na to, że z tą złą pogodą będziemy się tak przesuwać aż do wtorku. Po 12 godzinach zrobiliśmy zwrot, żeby przepuścić front przodem. Znowu płynęliśmy w stronę Kanady! Tylko po to, żeby po kolejnych 4 godzinach zawrócić w stronę Bermudów…
Podsumowując, przez 36 godzin mimo silnego wiatru, do celu przybliżyliśmy się tylko o 50 Mm! Czyżbyśmy natrafili na słynny Trójkąt Bermudzki?…