Na patrolu SAR
Przez cały postój w Reykjaviku naprawdę dużo pracowaliśmy. Tak dużo, że nawet nie zauważyliśmy, że w niedzielę 3-go czerwca miasto świętowało Dzień Marynarza. Jedyne co nam się wtedy rzuciło w oczy, to że prawie wszystkie statki i kutry w porcie wywiesiły duży kod flagowy, a przez miasto przejechał wyścig rowerowy. Chwilę nad tym rozmyślaliśmy, ale szybko pochłonęły nas obowiązki. O tym, co nas ominęło dowiedzieliśmy się dzień później. A było to tak…
Nie ma tego złego…
Zacznijmy od tego, że w Reykjaviku jest jedna bezobsługowa stacja paliw dla łodzi. Zawsze tam tankowaliśmy i nie było żadnego problemu z płatnością polską kartą. W tym roku jednak terminal przestał akceptować karty spoza Islandii i dla wszystkich jachtów z zewnątrz pojawił się problem ze zdobyciem diesla. Dla nas też, tym bardziej że przed przelotem na Grenlandię musieliśmy zrobić większe tankowanie (również do naszych baniaczków). W poszukiwaniu rozwiązania tego problemu podpytywaliśmy więc spotykanych w jacht klubie miejscowych. I tak zagadaliśmy do bardzo sympatycznego, gadatliwego pana z miejscowego SAR (Search and Rescue). Edmund zorganizował nam numer do cysterny, która zatankowała nas następnego dnia. Zainteresował się także naszym jachtem i rejsem, więc zaprosiliśmy go do środka na zwiedzanie. W rezultacie bardzo miłej pogawędki, dowiedzieliśmy się, dlaczego statki wywiesiły duży kod flagowy, usłyszeliśmy opowieści o ratowaniu tutejszych rybaków, a na koniec nasz nowy znajomy obiecał nam wspólny patrol łodzią SAR!
Drugie życie tratwy ratunkowej
Dzień później, Edmund słowa dotrzymał. Około godz. 21 wypłynęliśmy z miejscowymi ratownikami na patrol po okolicy. Zanim jednak wyruszyliśmy w drogę, ekipa SAR wzięła od nas naszą starą tratwę ratunkową. W Reykjaviku, bowiem, zmieniliśmy tratwę na nową firmy Viking (tratwowy top) i za bardzo nie wiedzieliśmy co zrobić ze starą. Zapytaliśmy Edmunda o poradę, w jaki sposób zutylizować naszą tratwę. Tak się fajnie złożyło, że on i jego zespół SAR chętnie ją od nas przejęli! Ratownicy używają tratw do ćwiczeń z helikopterem, więc nasza im się przyda. Bardzo fajnie, że tratwa z kłopotliwego wielkiego śmiecia przeistoczyła się w coś pożytecznego.
SAR na Islandii
Podczas ponad godzinnego patrolu mieliśmy okazję posterować i dokładnie zwiedzić całą łódź ratowniczą. Maszynownia z dwoma olbrzymimi silnikami diesla robiła duże wrażenie.
Ekipa łodzi opowiedziała nam o kilku swoich akcjach (najczęściej powodem, dla którego muszą wypływać na akcję są awarie silników w kutrach), o zasadach rekrutacji do SAR (co ciekawe, to obecnie do SAR zgłasza się więcej kobiet niż mężczyzn) oraz o tym, jak funkcjonuje SAR na Islandii.
Jako bonus, podpłynęliśmy pod wysepkę Lundey, na której żyje mnóstwo sympatycznych maskonurów. To była pierwsza większa kolonia tych nieporadnych ptaszków w tym roku.
Ciekawostką jest, że służba ratunkowa na Islandii podobnie jak w Wielkiej Brytanii i Irlandii jest finansowana tylko i wyłącznie ze społecznych składek. Na Islandii większość funduszy pochodzi ze sprzedaży małych breloczków i fajerwerków w okresie świątecznym. Ludzie oczywiście wiedzą na co idą pieniądze z zakupu i po prostu wypada mieć takie coś przy kluczach.
Z patrolu wróciliśmy trochę zmarznięci. Nie byliśmy przygotowani, że będzie to aż tyle trwało. Gościnność, wiedza i skromność ratowników SAR zrobiły na nas ogromne wrażenie.
Spotkanie było bardzo ciekawym akcentem na sam koniec naszej przerwy. Na pożegnanie dostaliśmy od Edmunda mały kamyk na szczęście i życzenia, żebyśmy się nigdy nie spotkali na trudnych wodach Północnego Atlantyku.