Nasza pierwsza wioska na Grenlandii
Ostatnie dwa dni spędziliśmy w uroczej wiosce Aappilattoq. Jest to pierwsza na naszej grenlandzkiej trasie osada ludzka. Zostaliśmy przywitani tak ciepło, że zamiast jednej nocki zostaliśmy dwie 😉 Już przy cumowaniu zawarliśmy znajomość z Themo, który opiekował się nami przez te dwa dni. Mówi on podstawowym angielskim. Dodając ciekawość i chęci z obydwu stron do porozumienia się, rozmowa sama płynie 🙂 Szybko dowiedzieliśmy się, że w wiosce mieszka ok 100 osób, jest sklep, dom kultury w którym jest też tymczasowa szkoła (stara się zawaliła i właśnie budują nową), a my jesteśmy trzecim w tym roku jachtem odwiedzającym wioskę.
Co wydarzyło się w Aappilattoq?
Dzień pobytu w Aappilattoq minął nam na włóczeniu się po okolicy i podziwianiu tutejszego życia. Wieczorem zaś zostaliśmy zaproszeni na… koncert chóru w Kościele! Do naszej wioski łodziami przybyli artyści z Nanortalik i było to spore wydarzenie kulturalne. O 19.00 w Kościele zebrali się prawie wszyscy mieszkańcy wioski. Dzieci biegały wokoło, a starsi w skupieniu słuchali grenlandzkich pieśni. A my wraz z nimi. Na kilka chwil staliśmy się częścią tej małej społeczności. Było to bezcenne doświadczenie.
Poczęstunek, niedźwiedzie i duma myśliwego
To był jednak dopiero początek i jeszcze większe niespodzianki miały do nas przyjść. Rano zaprosiliśmy Themo na ciasto i herbatę do nas na jacht. Więc teraz po koncercie, on zaprosił nas do siebie do domu i… poczęstował potrawką z mięsem z niedźwiedzia polarnego! Themo jak pozostali mieszkańcy Aappilattoq jest myśliwym. Polują tutaj głównie na foki i właśnie też niedźwiedzie. Wioska ma odgórnie wyznaczoną ilość zwierząt, jakie rocznie można zastrzelić na wyżywieniem jej mieszkańców (np. dwa niedźwiedzie rocznie). Nasz gospodarz pokazał nam zdjęcia misiów, które regularnie widzą w okolicach, pamiątkowy pazur oraz kawałek futra z ustrzelonego przez siebie zwierza. Niesamowite było to, w jaki sposób opowiadał o niedźwiedziach – z szacunkiem, spokojem i jakby wdzięcznością, że są tak piękne i stanowią część życia Grenlandczyków.
Na koniec tak już ciekawego wieczoru, trafiliśmy na kolejny koncert. Tym razem w szkole grała lokalna rockowa kapela. Tego totalnie się nie spodziewaliśmy! Grali naprawdę świetnie!
Grenlandia cały czas nas zaskakuje. Prins Christians Sund to przepiękny fiord, strome wysokie góry, co chwile mijające nas różnej wielkości góry lodowe i growlery. Ludzie zaś to kwintesencja tego magicznego miejsca – pełni charyzmy, ciepła i spokoju. Płyniemy dalej ku naszej arktycznej przygodzie!
P.S.
Cały czas jesteśmy poza zasięgiem internetu. Dzięki łączu satelitarnemu i wsparciu z lądu, dzielimy się z Wami tymi krótkimi relacjami i kilkoma zdjęciami. Jak dotrzemy do normalnego internetu, to podrzucimy więcej fotek.
Cała (szczęśliwa i zdrowa) załoga serdecznie pozdrawia!