Stacja Pogodowa – Pierwsze kroki na Grenlandii

Z jednego wzgórza na drugie prowadził most linowy

Nasz pierwszy kontakt z lądem na Grenlandii

Cumowanie wymagało precyzji bo było mnóstwo podwodnych skał

Cumowanie wymagało precyzji bo było mnóstwo podwodnych skał

Po zacumowaniu do nabrzeża przy stacji pogodowej zanototowaliśmy naszą pierwszą ujemną temperaturę w tym roku. Było całe MINUS 0,6 stopnia! Pora była raczej późna, więc spacery odłożyliśmy na kolejny dzień.

Następnego dnia rano było dalej rześko, co jednak nie powstrzymało nas by po śniadaniu zebrać się na zwiedzanie stacji. Był to zarazem nasz pierwszy kontakt ze stałym lądem na Grenlandii! Aby dotknąć lądu, trzeba było jednak najpierw troszeczkę się namęczyć. Jacht zacumowany był do betonowego nabrzeża obwieszonego ogromnymi oponami od traktora. Nie było żadnej drabinki i przy niskiej wodzie trzeba się było wspinać właśnie po tych oponach, żeby się wydostać. W tej części Grenlandii skok pływu wynosi około 2 metry, ale jakoś daliśmy radę 😉

Stacja pogodowa Vejrstation i kontakt z Aasiaat Radio

Stacja Radiowa - widok z wody

Stacja Radiowa – widok z wody

Wszystkie budynki na poziomie nabrzeża były bardzo zadbane i widać było, że są regularnie używane. Na najbliższym wisiała karteczka informująca, że port jest prywatny i należy zameldować o swoim przybyciu. Oprócz tego była tam też informacja o obowiązkowym raportowaniu pozycji dla wszystkich jachtów żeglujących po wodach Grenlandii. Co ciekawe obok był wystawiony aparat telefoniczny.  Dzwoniliśmy dwa razy, ale nikt nie odebrał. Pozycję jachtu można też było raportować za pomocą radia UKF (poza zasięgiem w większości bezludnych fiordów) lub mailowo. Wybrałem ten drugi sposób jako łatwiejszy i pewniejszy. Po pierwszym wysłanym mailu zostaliśmy wciągnięci na listę i od tej pory za każdym razem, kiedy się zapomniałem i wieczorem nie wysłałem naszej pozycji byliśmy upominani, ponaglani i straszeni konsekwencjami. Korespondencja z Aasiaat Radio była tak nieformalna, że jakoś ciężko się było zmobilizować do punktualności…

Według locji od dekad pracownicy stacji słynęli ze swej gościnności, jednak postęp techniki zrobił swoje i od 2 lat jest ona obsługiwana zdalnie.

Eksploracja Stacji

Wszystkie zabudowania były bardzo zadbane i widać było, że cały czas ktoś serwisuje to miejsce. Stacja było podzielona na dwie sekcje położone na różnych poziomach. Kilka budynków było na poziomie morz.  Jednak 90% znajdowało się 100 – 150 metrów wyżej, na trzech pobliskich skalnych wzgórzach. Niżej stały zbiorniki na ropę, mały dźwig do rozładunku łodzi, spory magazyn i dolna stacja wyciągu do transportu towarów na górę. Na ścianie znajdowały się różne guziki. A guziki jak wiadomo są po to, żeby je naciskać.

Po naciśnięciu przełącznika wyciąg nagle zaczął pracować.

Wygibasy na wiszącym moście

Wygibasy na wiszącym moście

Po naciśnięciu największego wyciąg niespodziewanie ruszył. Mocno nas zaskoczyło, że nie ma jeszcze jakiegoś ukrytego przełącznika. Na szczęście równie łatwo udało się wszystko zatrzymać bez strat w ludziach i sprzęcie. Mimo działającego wyciągu wybraliśmy drewniane schody i rozpoczęliśmy powolne wdrapywanie się na wyższe poziomy. Miejscami schody były zupełnie przykryte ciężkim, mokrym śniegiem. Widać, że zima skończyła się tu całkiem niedawno. Na górze stało rozrzucone około 10 budynków. Wszystkie były skrzętnie pozamykane na kłódki i oprócz nas nie było tam żywej duszy. Poza oczywiście samą stacją, która żyła sobie sama bez udziału człowieka. Trochę na uboczu stał barak, z którego dochodził odgłos potężnego agregatu diesla. Ciekawe, że takie rzeczy pracują sobie same bez nadzoru. W centralnej części umiejscowione były ogromne anteny satelitarne.

Oprócz tego na górze stało kilka masztów obwieszonych różnego rodzaju antenami kierunkowymi. Dla nas dużą atrakcją był wiszący most, który prowadził z centralnego na północne wzgórze. Na każdym z trzech wzgórz znajdowało się także lądowisko dla helikopterów. I tyle.

Był to nasz pierwszy kontakt z cywilizacją lub raczej – ze względu na brak ludzi – z automatyzacją na Grenlandii. W sumie obchód stacji zajął nam koło dwie godzin. Wróciliśmy na jacht, odcumowaliśmy i ruszyliśmy na zachód na podbój pięknego Prins Christian Sund.

Zaskoczenie

Co ciekawe, gdy już pracował nasz silnik, nagle usłyszeliśmy dźwięki helikopteru. Po chwili pojawiła się nad nami czerwona maszyna, która poleciała na stację. Z tego, co byliśmy w stanie dojrzeć z jachtu, to helikopter zatrzymywał się na chwilę na każdym lądowisku (było ich chyba trzy na całej stacji). Ludzi wciąż nie widzieliśmy. Kiedy już płyneliśmy dalej wzdłuż fjordu, helikopter znowu nad nami przeleciał, w swojej drodze powrotnej. Ciekawa to była sytuacja…

Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć ze stacji.

Sprawdź bieżącą pozycję Crystal!  Dołącz do naszej załogi!

Śledź nas na Facebook!

Ola na skale. Krysia daleko w dole

Ola na skale. Krysia daleko w dole