Żegluga przez Prins Christian Sund
Prins Christian Sund – skrót na południu Grenlandii
Stacja pogodowa Vejrstation leży na wschodnim krańcu Prins Christian Sund, który ma długość ok 100 km i oddziela Grenlandię od wyspy Sammisoq i reszty wysepek archipelagu Przylądka Farvel. Ten ostatni słynie z bardzo niebezpiecznej pogody. Zatonął przy nim już niejeden statek. Dzięki Prins Christian Sund można ściąć ten sztormowy róg Grenlandii. Czerwiec to jednak dość wczesna pora i fiord często bywa kompletnie zatkany lodem. Sytuacja ta zależy od kierunku wiatrów i zmienia się dynamicznie.
Kiedy my wchodziliśmy do fiordu było dość czysto, a pływający lód spokojnie można było omijać.
Żegluga na zachód i cielący się lodowiec
Po powrocie z obchodu po stacji radiowej, koło południa rozpoczęliśmy żeglugę na zachód. Pogoda była cudna i już na początku okrążyliśmy spektakularną górę lodową, która pięknie nam się mieniła bielą i odcieniami niebieskości. Kiedy minęliśmy górę rozwinęliśmy nawet genuę! Po około godzinie jednak koncentracja lodu wzrosła na tyle, że trzeba było przejść na napęd mechaniczny, dający większą swobodę manewrowania.
Po pokonaniu mniej więcej 15 mil skręciłem w jedną z odnóg fiordu. Ciągnęła się ona przez ok 2 km i kończyła lodowcem.
Oczywiście, w odnogę skręciliśmy w nadziei na jakieś lodowcowe atrakcje. Była to dobra decyzja. Kiedy obserwowaliśmy lodowiec z odległości około 300 metrów, to nagle bardzo spektakularnie się ocielił. Było to wyjątkowo długie cielenie. Lodowiec w jednym miejscu walił się i walił, a odpadające z jego czoła ogromne kawały lodu, robiły w wodzie spektakularne fikołki. Byliśmy jednak wystarczająco daleko, żeby promieniująca fala zdążyła się prawie zupełnie wygasić. Poza pięknem samego fiordu, była to główna atrakcja tego dnia.
Kotwiczenie przy osadzie, której nie było
W trakcie żeglugi minęliśmy jeden mały statek pasażerski. Jednak od przybycia na Grenlandię nie spotkaliśmy żadnego jachtu. Na noc mieliśmy stanąć w pierwszej grenlandzkiej wiosce i wszyscy byli bardzo ciekawi co tam zastaniemy. Owa miejscowość miała nosić nazwę Kangikitsoq. Powoli zagłębialiśmy się w fiord o tej samej nazwie i mimo wpatrywania się w lornetkę nie mogliśmy wypatrzeć żadnej osady. Ostatecznie nic nie zastaliśmy… Kangikitsoq okazał się prawdopodobnym błędem w druku locji.
Mimo braku ludzi, okolica wyglądała przepięknie i nie było na co narzekać. Wiadomo, że co się odwlecze to nie uciecze. W zasięgu wzroku były ze trzy lodowcowe jęzory, a w dole szeroka dolinka z porozrzucanymi głazami.
Locja wspominała o pobliskim jeziorku i następnego dnia zaplanowaliśmy spacer w jego kierunku. Mimo dość spektakularnej pomyłki odnośnie wioski postanowiliśmy dać locji jeszcze jedną szansę 😉
M.
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z żeglugi przez fiord.