Piesza wycieczka w fiordzie Kangikitsoq
Pierwsze wodowanie pontonu na Grenlandii
Następnego dnia po zakotwiczeniu w niezaludnionym firodzie Kangikitsoq, od razu po śniadaniu nadmuchaliśmy ponton i popłynęliśmy na brzeg, który wznosił się tu bardzo łagodnie. Przy lądowaniu pontonem, oznacza to zwykle niemożność dopłynięcia do samego brzegu i spacer kilkanaście metrów w wodzie po kostki. Dlatego w takich przypadkach kalosze są wyposażeniem obowiązkowym.
My zawsze jedziemy w kaloszach, a potem na brzegu zakładamy normalne buty trekkingowe. Z dziobu pontonu natomiast wynosimy daleko na brzeg małą kotwiczkę, aby w przypadku wysokiej wody nigdzie nie odpłynął i można go było łatwo do siebie przyciągnąć. Kiedy już pontonik był porządnie zacumowany, a my przebrani w normalne obuwie, rozpoczęliśmy spacer w górę doliny.
Dolina była dość płaska, jednak cała usiana ogromnymi głazami, które musieliśmy omijać
Widok na jezioro był wspaniały
Wszystko porośnięte zielonkawą trawką. Gdzie niegdzie kwitły kolorowe kwiatki. Środkiem wił się górski strumyczek. Naprawdę wspaniałe okoliczności przyrody i było to pierwsze miejsce, gdzie o Grenlandii można było powiedzieć GREENland. Ale ta zieloność miała nas jeszcze kilka razy zaskoczyć. Po godzinnie spokojnego marszu pod górkę, dotarliśmy do jeziorka położonego w kamiennej niecce. Wyglądało to bardzo fajnie: jeziorko, a właściwie oczko wodne, położone było jakieś 30 metrów poniżej otaczających go stromych skalnych ścian. Ponapawaliśmy się widokami i czas było wracać, by na wieczór przepłynąć do kolejnej wioski, która może tym razem okaże się prawdziwa 😉
Rwanie kotwicy pełne błota i glonów
Kotwica tak trzymała, że początkowo mieliśmy problem, żeby się uwolnic.
Po powrocie na jacht zjedliśmy obiad i wzięliśmy się za wyciąganie kotwicy. Ta jednak tak zagrzebała się w mulistym dnie, że dłuższą chwilę nie chciała dać za wygraną! Tu przypomnę, że od tego sezonu na dziobie Crystal mieszka 55 kg monstrum, które bez większych problemów sprawdziło by się na trzy razy cięższym jachcie. Wszystko po to, by w wyjącym wietrze gdzieś po środku niczego można było spać spokojnie i być pewnym, że kotwica trzyma. Dlatego problemy z wyrwaniem jej z dna odebrałem jako dobrą kartę.
Naszym kolejnym celem była oddalona o zaledwie 12 mil maleńka osada Aappilattoq. Tym razem zgodnie z tym, co podawała locja wioska istniała naprawdę. Już z odległości kilku mil, zobaczyliśmy osiedle kolorowych domków rozrzuconych po skalistym nabrzeżu.
M.
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z tej wycieczki.