Chóralne śpiewy w Aappilattoq
Aappilattoq – nasza pierwsza osada na Grenlandii
Aappilattoq położone jest w idealnym naturalnym porcie, który jest zupełnie zamknięty ze wszystkich stron. Szerokie na 30 metrów wejście jest bardzo spektakularne. Z lewej burty wznosi się wysoka na około 1000 metrów (może więcej), pionowa skała, a z lewej niski skalny jęzor, który okala małą zatoczkę i idealnie zamyka nabrzeże. Najlepiej sami zobaczcie na zdjęciach.
Najbardziej zastanawiające jest, jaka motywacja kierowała ludźmi, żeby się tu osiedlić. Jedyna droga, żeby się do wioski dostać i z niej wydostać to droga morska lub powietrzna (helikopter). Po jednej stronie wznosi się pionowa niedostępna ściana, a z drugiej rozpościera się fiord. Teraz są szybkie łodzie z nowoczesnymi silnikami oraz stała łączność, co pozwala w razie potrzeby wezwać helikopter. Jednak 50-80 lat temu stopień izolacji tej społeczności musiał być ogromny…
Pierwszy kontakt z Grenlandczykami nawiazany!
Powolutku wsunęliśmy się do osłoniętej zatoczki i od razu zlokalizowaliśmy krótki pomościk przy przetwórni rybnej Royal Greenland. Trzech sympatycznych lokalesów odebrało cumy i pomogło nam ustawić się przy nabrzeżu. Jeden z nich mówił całkiem nieźle po angielsku i chętnie o wszystkim opowiadał. Nazywał się Themo Bejaminsen i jak się później okazało, wspominał o nim przewodnik Lonley Planet z 2005 roku! Pisze tu z wykrzyknikiem, ponieważ teraz ma niecałe 45 lat, a wygląda na sporo mniej. Był już późny wieczór, po dłuższej rozmowie zaprosiliśmy Themo na następny dzień rano na ciasto. Plan mieliśmy postać tu do następnego dnia do obiadu i płynąć dalej.
Ola wstała wcześnie rano i przygotowała ciasto dla naszego gościa
Punktualnie o godz. 9 zjawił się Themo. Opowiedział, że w Aappilattoq mieszka obecnie 120 mieszkańców. Osada została założona w 1922 roku, tak więc wielkimi krokami zbliża się wielka rocznica ;). Themo trochę łowi, a trochę pracuje jako przewodnik. Jego żona pracuje w jedynym sklepie w mieście. Sklepik jednocześnie jest także pocztą. W tym roku byliśmy już trzecim jachtem, jaki tu cumował. Przed nami byli francuzi oraz Rosjanie, którzy stali koło nas w Reykjaviku. Oprócz tego dowiedzieliśmy się, że w osadzie jest tymczasowa szkoła, ponieważ stary budynek się remontuje.
Spontaniczna zmiana naszych planów
Themo zdradził nam w trakcie rozmowy, że po południu do wioski przypływa chór z oddalonego o 30 mil Nanortalik, aby dać o 19 koncert w kościele. Takie wydarzenie kulturalne w wiosce zdarzało się ponoć rzadko, a my zostaliśmy na nie zaproszeni. Takiego folkloru nie mogliśmy oczywiście przegapić! Termin wypłynięcia został przełożony na następny dzień.
Co mnie zaskoczyło najbardziej w tej maleńkiej zagubionej pośród gór osadzie to fakt, że mogliśmy wziąć nieodpłatny prysznic w “domku serwisowym”. Był to zupełnie nowy budynek z prysznicami, kibelkami i łóżkami gościnnymi. Wszystko pachniało nowością, było czysto i w standardzie świata zachodniego. Właściwie to jak sobie przypomnieć rozwalone sanitariaty z dziurawym dachem z Reykjaviku, to ten standard był kilka poziomów wyższy 😉
Sklepik okazał się świetnie zaopatrzony!
Po porannych odwiedzinach Themo, pierwszą rzeczą jaką uczyniliśmy była wycieczka do sklepu. Sklepu jedynego w wiosce, a zarządzanego przez… żonę Themo 😉 I tu kolejna niespodzianka. Jak na wioskę 120 mieszkańców sklep okazał się ogromny i do tego świetnie zaopatrzony. Było tu dosłownie wszystko od warzyw i owoców poczynając, poprzez ubrania i garnki, a na broni i olejach silnikowych kończąc (ulokowanych koło nocników ;)).
Ku naszemu zdziwieniu ceny wcale nie powalały, a duża część rzeczy była sporo tańsza niż na Islandii. I to wszystko w takiej maleńkiej wiosce. Jak na razie wszystkie dziwy na Grenlandii były in plus.
Miejscami między kolorowymi domkami panował grenlandzki bałaganik
Fajnie się złożyło, że ostatecznie zdecydowaliśmy się zostać, bo pogoda była bardzo ładna i całe wczesne popołudnie mieliśmy okazję pospacerować po okolicy. Wszystkie domki były kolorowe na grenlandzką modłę i architektonicznie dość do siebie podobne. Pomiędzy domkami gdzieniegdzie panował mały nieporządek. Też na grenlandzką modłę 😉
Ludzie bardziej zadbani i lepiej ubrani
Fajnie się złożyło, że ostatecznie zdecydowaliśmy się zostać, bo pogoda była bardzo ładna i całe wczesne popołudnie mieliśmy okazję pospacerować po okolicy. Wszystkie domki były kolorowe na grenlandzką modłę i architektonicznie dość do siebie podobne. Pomiędzy domkami gdzieniegdzie panował mały nieporządek. Też na grenlandzką modłę 😉
To co zwracało uwagę w porównaniu położonym na wschodzie Grenlandii Ittoqqortoormiit to ludzie i ich ubiór.Mieszkańcy Aappilattoq byli zdecydowanie bardziej zadbani i lepiej ubrani od swoich wschodnich krajan.
Wioska maleńka, więc obejście jej w ślimaczym tempie zajęło mi i Oli, nie więcej niż godzinę łącznie z fotografowaniem.
Aappilattoq leży w miejscu, gdzie spotykają się trzy fiordy, w których akurat tego dnia pływało trochę lodu. Przy samym brzegu utknęła też gigantyczna góra lodowa. Od strony południowej nad wszystkim góruje potężny ośnieżony masyw górski. Mieliśmy słoneczną i przejrzystą pogodę i cała okolica wyglądała bardzo ładnie (zobacz całą galerię zdjęć z Aappilattoq).
Chóralne śpiewy w kościele
Tuż przed godz. 19 wybraliśmy się do kościoła na chóralne występy. Występ chórzystów był tu faktycznie wydarzeniem i w całej wiosce panował spory ruch. Minęliśmy grupkę niezdecydowanych pod wejściem i weszliśmy do środka. Było tam skromnie, schludnie… i baardzo ciepło. Potem odkryliśmy, że mocne grzanie to domena także innych kościołów. Na występ przyszły całe rodziny z dziećmi.
Punktualnie o godz. 19 po krótkiej przemowie zaczęły się chóralne śpiewy. Niektóre piosenki śpiewali wyłącznie przyjezdni, czasami zastępowani miejscowymi. Oczywiście nic nie rozumieliśmy i całość miała dla nas wartość wyłącznie folklorystyczną. Jak się później dowiedzieliśmy połowa z piosenek była o Bogu, a połowa o rodzinie. Koncert w kościele trwał niecałą godzinę, po czym wszyscy wyszliśmy na zewnątrz na przykościelny cmentarzyk, gdzie zostały odśpiewane dwie ostatnie piosenki. Bisów nie było i wszyscy powoli zaczęli rozchodzić się do domów.
Przed kościołem rzuciło nam się w oczy, że tu bez względu na wiek palą dosłownie wszyscy. Nawet mocno starsza i drobna Pani chórzystka zaciągała się papierosem, który na tle jej małej twarzy przypominał wielkością okazałe cygaro.
Po koncercie sympatyczny Theo, który stał się naszym prewodnikiem w Aappilattoq zaprosił nas do siebie. Oczywiście on również palił 😉
M.
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć z Aappilattoq .