Ciąg dalszy wizji lokalnej na Pitcairn

Z Bounty Bay do Adamstown wije się stroma betonowa droga. Podejście może nie jest bardzo długie, ale strome i w prażącym słońcu męczące. Na pierwszy rzut oka zaskoczyła nas ilość roślinności. Spodziewaliśmy się na górze wyspy jakiegoś płaskowyżu z miasteczkiem w centrum, a tymczasem okazało się, że teren wszędzie jest górzysty, a domy rozsiane są na sporej powierzchni we wszechobecnym buszu.

O tym, jak czekaliśmy trzy dni, aby zejść na ląd Pitcairn, przeczytasz tutaj

Betonowa droga doprowadziła nas w końcu do Public Hall, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z kotwicą HMS Bounty. Znajduje się tutaj kościół, świetlica oraz poczta. Jednym słowem byliśmy w centrum kulturalnym miasta.

Zorganizowana i pomocna społeczność Pitcairn

Po drodze minęliśmy zamknięty sklep. Potrzebowaliśmy  skorzystać z poczty (też zamknięta) oraz ze sklepu. Tu po raz pierwszy przekonaliśmy się, jak sprawnie działają Pitcairnersi. Poproszona na radiu Sue zorganizowała wszystko w 5 minut!

Na poczcie zaraz zjawił się wypiercingowany Paul (z którym potem spędziliśmy najwięcej czasu). Wypisaliśmy kartki z tymi słynnymi pitcairnerskimi znaczkami i udaliśmy się do specjalnie dla nas otwartego sklepu. Potrzebowaliśmy głównie warzyw, owoców, pieczywa i jajek. Co poniektórzy jeszcze papierosów i piwa. Kupiliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy, a sympatyczni miejscowi zaproponowali transport na nabrzeże. Uzupełniliśmy nawet zanęty na ryby, które zostały już mocno przetrzebione przez co większe osobniki.

W sumie dzień był nijaki. Niby byliśmy na wyspie, ale na 14:00 umówiliśmy się na obiad u Derelhyn, a na 17:00 zamówione mieliśmy taxi na jacht. Dlatego dokładniejsze zwiedzanie odłożyliśmy na następny dzień, a ten wyłącznie na rozeznanie w terenie. Po zrobieniu zakupów przeszliśmy się na grób John’a Adamsa, jego żony i córki. Jest to jedyna pozostała po buntownikach mogiła. Jak na 220 lat ładnie utrzymana. Do lunchu mieliśmy jeszcze trochę czasu i gliniastymi drogami zrobiliśmy sobie krótki spacer po okolicy podziwiając tropikalny busz.

Pitcairnersi przyzwyczaili się już chyba do obecności turystów i nauczyli, że należy ich skubać przy każdej okazji. Lunch u Derelhyn był wyśmienity i nie do przejedzenia,  jednak trochę zdziwiliśmy się przy płaceniu rachunku – 150$ z czego 60$ za skorzystanie z Internetu na własnych komputerach (przypominam, że darmowego na wyspie).

Sue i Paul – nasi opiekunowie na Pitcairn

Wpadliśmy jeszcze na chwilę na piwo do Sue i Paul’a i trzeba było wracać na jacht, ponieważ miejscowi chcieli koniecznie odtransportować nas za dnia. Zwiedzanie wyspy zostawiliśmy sobie na następny dzień.

Sue nie pochodzi z Pitcairn. Zawitała kiedyś na wyspę i zakochała się w miejscowym piracie. Paul z kolei urodził się na miejscu, jednak jako noworodek wyemigrował do Nowej Zelandii. Na Pitcairn powrócił w wieku koło 30 lat.

Sue odwiedziła kiedyś Pitcairn, zakochała się w Paulu i już tu została 🙂

Trekking na Pitcairn

W poniedziałek z samego rana przestawiliśmy jacht z Rope do Bounty Bay. Północny przybój był już praktycznie wspomnieniem i pogoda zapowiadała się wspaniała. Zjedliśmy śniadanie, napompowaliśmy ponton i z siłą naszych 2.3 KM ruszyliśmy do brzegu.

Poszło wyjątkowo gładko, a co najważniejsze za darmo. Mieliśmy swój środek transportu, tak więc byliśmy niezależni. Dzisiaj mogliśmy zostać na wyspie, ile tylko chcemy, a wczorajszy wieczór spędzony bardzo miło zapowiadał jego dzisiejszą naturalną kontynuację.

Około 10:00 byliśmy na nabrzeżu. Zabezpieczyliśmy ponton i ruszyliśmy w trasę. Ja, Krzysiek, Jarek i Marek mieliśmy plan, żeby tego dnia obejść na piechotę calutką wysepkę i zobaczyć jak najwięcej. Jachtowa starszyzna, czyli Włodek z Łukaszem, postanowili krążyć bliżej Adamstown.

Poza niesamowicie gęstą tropikalną przyrodą, to co pierwsze rzuciło mi się w oczy to organizacja i utrzymanie szlaku. Ścieżka była bardzo zadbana, co kawałek napotykaliśmy na znaki i kolorowe tablice z informacjami na temat okolicznych atrakcji. Widać, że niedawno włożono w to mnóstwo pracy. Zgubić było się nie sposób, a gęsta dżungla dawała przyjemny cień.

Naszym pierwszym celem była jaskinia Christiana (Christan’s Cave). To tu przesiadywał ogarnięty paranoją odnalezienia, dowódca buntowników wypatrując brytyjskich statków na widnokręgu. Po drodze odbiliśmy jeszcze do punktu o nazwie Sailors Hideaway, który był po prostu niskim skalnym zadaszeniem, pod którym w początkowej fazie buntownicy znajdowali schronienie.

Ciekawy po drodze był znak “uwaga na spadające kokosy”. I faktycznie była ich cała masa.

Michał w Christan’s Cave

Po kolejnych trzydziestu minutach wspinaczki dotarliśmy do jaskini. Bardziej to była wnęka w skale niż jaskinia, ale niech im będzie. Aż łączyliśmy się z bazą (Sue), aby upewnić się że to na pewno dobre miejsce. Ponoć kiedyś od frontu jaskinia była kompletnie zarośnięta buszem, który z nieznanych mi przyczyn został relatywnie niedawno wycięty.

Mieliśmy stąd idealny widok na całe Adamstown  rozrzucone pośród tropikalnej zieleni na dość dużym obszarze. Wcześniej wyobrażałem sobie, że będzie to wszystko trochę bardziej zbite.

Na dół wszyscy oprócz Jarka wróciliśmy “skrótem”, który wcześniej poleciła nam Sue. Trzeba było przejść przez jaskinię o nazwie “the tunnel”, następnie spuścić się wąską szczeliną 3 m w pionie i potem już tylko 50 m i jest się przy ścieżce. Niestety na ostatnim odcinku busz był taki, że zanim wykaraskaliśmy się z tego “skrótu” Jarek już czekał na nas koło 10 minut 😉

Zdobywamy najwyższy szczyt Pitcairn

Następnym punktem programu było wdrapanie się na najwyższy punkt wyspy. Znaki jasno prowadziły do Highest Point i o zgubieniu nie mogło być mowy. Szlak był prosty i jedyną trudność stanowiło pokonanie tych 400 metrów różnicy wzniesień w narastającym upale południa.

Na samym szczycie spotkaliśmy Łukasza z Włodkiem i Paul’a, który został jakoś przekabacony i obwoził chłopaków quadem po całej wyspie. Samo miejsce bardzo ładnie zagospodarowane.

Były ławeczki, stoliki, miejsce na ognisko, a nawet ścięte drewno. Wymarzone miejsce na wieczorny piknik. Szkoda tylko,  że taki kawał pod górę.

Widok oczywiście bajkowy. Po południowej stronie u naszych stóp zaczynał się ponad 300-metrowy klif. Na północno-wschodnią stronę roztaczał się widok na całą wyspę.

Widok z the Highest Point

Zmotoryzowana część załogi pojechała na przygotowany przez Sue lunch. My jednak wiedzieliśmy, że po jedzeniu nigdzie już nie będzie chciało nam się chodzić i zapowiedzieliśmy się na wieczór, kiedy to już obejdziemy wszystko co zaplanowane.

Naturalny basen i świeże banany

Po godzinnej przerwie z chłodnym jeszcze piwkiem, powoli ruszyliśmy do położonego na drugim końcu wyspy St. Pauls Pool – super formacja skalna stworzona przez matkę naturę.

Na wschodzie wyspy skały uformowały naturalną nieckę, która tworzy swoisty basen. Z jednej strony spieniona woda przebija się przez skalną zaporę, a wypływa z drugiej. Sceneria wspaniała.

Było już po 14-stej i powoli robiliśmy się coraz bardziej głodni. Ale na Pitcairn głód nie jest żadnym problemem! Ta wyspa dosłownie ugina się od owoców. Część są to prywatne plantacje, jednak sporo ich rośnie na dziko. Wystarczy się trochę dokładniej rozejrzeć. My akurat trafiliśmy na bananowce i najedliśmy się do syta świeżutkich bananów prosto z palmy.

Dwa lata temu na Pitcairn gościli nasi polscy filmowcy (miło wspominani przez miejscowych) przygotowujący dokument o wyspie. Przy zejściu do St. Pauls Pool zamontowali skrzynkę Dream Box, na której widniał polski napis: Skrzynka Marzeń. Nawet na krańcu świata nasi dzielni rodacy zostawiają pozytywne ślady.

Tak, więc drodzy realizatorzy Skrzynki Marzeń nadal ona funkcjonuje i ma się dobrze. Zostawiliśmy wewnątrz swoje wpisy.

Po wspaniałej kąpieli, w drodze powrotnej na upragniony lunch i zimne piwo u Sue i Paul’a udało nam się złapać stopa. Prawie połowę trasy pokonaliśmy na pace zdezelowanej koparki.

Wieczorna biesiada

Kiedy koło 16-stej dotarliśmy na miejsce, impreza była w toku. Oprócz gospodarzy i naszych dwóch współzałogantów była jeszcze pani z banku z czwórką dzieciaków. Super dzieciarnia w wieku 4-12 lat, która zaraz wzięła nas w obroty.

Ja z najstarszym grałem w darta. Najwięcej wdzięku miała najmłodsza dziewczynka pokazująca wszystkim nowe baletki, spódnicę i wspaniałe perfumy. Koło 18 pani z dzieciakami zwinęła się do domu, a na ich miejsce przyszła kontraktowa pracownica socjalna z mężem. Obydwoje pochodzili z Australii, a na Pitcairn byli na rocznym kontrakcie.

Driny się lały i impreza powoli nabierała tempa. Było na tyle fajnie, że 3 osoby z załogi postanowiły zostać na noc. Ja z Jarem i Drewniakiem koło 21 wróciliśmy grzecznie na jacht.

Pożegnania nadszedł czas

Następnego dnia rano mieliśmy pogadać chwilę z panią od turystyki, pożegnać się czule z gospodarzami i ruszać na Markizy. Jednak pani się spóźniła, potem odwiedziliśmy Muzeum z eksponatami ze statku Bounty, a potem się żegnaliśmy i, żegnaliśmy i, nie mogliśmy skończyć.

Muszę przyznać, że takiego rodzinnego wręcz przyjęcia i troski podczas pobytu nie doświadczyłem nigdzie.

Czytałem wcześniej relacje z innych jachtów, których załogi chwaliły ciepłe przywitanie, ale nie spodziewałem się skali. Czuliśmy się jak najważniejsze osoby na całej wyspie. Każdy napotkany miejscowy był serdeczny  uśmiechnięty.

Chciałem tu podziękować Sue i jej piratowi Paul’owi, że tak nas ugościli  i że spędziliśmy z nimi tak miło czas.

W rozmowach nikt nie był w stanie dokładnie nam powiedzieć, ilu Polaków było przed nami na Pitcairn. W każdym razie jesteśmy w TOP 20. Dobre i to 😉

Ci, którzy chcieliby odwiedzić ten odizolowany ziemski raj, zapraszam na oficjalną stronę turystyczną wyspy:  www.visitpitcairn.pn . Dotarcie tu jest ekstremalnie trudne, jednak tym lepiej potem smakuje pobyt.

Wyspę odwiedzimy znowu w lipcu 2019 r., więc można wciąż do nas dołączyć! Szczegóły rejsu Wyspa Wielkanocna-Pitcairn-Gambier znajdziesz tutaj.

Ostatecznie podnieśliśmy kotwicę tuż przed zachodem słońca,  pełni wspaniałych wspomnień i pozytywnych wibracji obraliśmy kurs na Polinezję Francuską, a konkretnie na Markizy. Dobrze, że wytrzymaliśmy na kotwicy i doczekaliśmy w końcu zejścia na ląd!

Zapraszamy do obejrzenia galerii z wycieczki po Pitcairn.

Dmuchnij w żagle Crystal

Śledź nas na Facebook!

Pamiątkowe zdjęcie z kotwicą z HMS Bounty