Płyniemy na Galapagos!
Nowa załoga na pokładzie. Jedziemy na Galapagos!
Gdy w środę 5go maja zaczęła się zjeżdżać załoga, wreszcie mogliśmy się przestawić mentalnie z trybu remontowego znowu w tryb żeglarski. Przed nami magiczny etap Ekwador – Galapagos – W Wielkanocna. Jeszcze tylko skończyć zaprowiantowanie, załatwić formalności i w drogę!
W piątki się nie wypływa
Po piątkowych formalnościach wreszcie mogliśmy startować. Niby przesądni nie jesteśmy, ale piątkowe wypłynięcie na wszelki wypadek przełożyliśmy na sobotę rano. Ostatecznie cumy zostały oddane w samo południe, w sobotę, 8go maja i powoli skierowaliśmy się na pełne morze.
Do Galapagos, a konkretnie do wyspy San Cristobal mieliśmy w linii prostej około 540 mil. Wiatry na tym odcinku tak się układają, że wiadomo było, że po linii prostej nie popłyniemy. Jedyne wyjście było, że pójdziemy sobie ładnym łukiem płynąc cały czas pełnym bajdewindem. Trzeba tu dodać, że Salinas leży na drugim stopniu, a San Cristobal na pierwszym stopniu szerokości południowej, czyli tuż pod równikiem. Plan zakładał, że początkowo będziemy szli trochę za bardzo na północ, przetniemy równik i dopiero wtedy skierujemy się dokładnie na cel.
Zaskakująco szybka żegluga
Godzinę po wyjściu z portu rozwinęliśmy żagle i wyłączyliśmy silnik. Początkowo leniwie sunęliśmy koło 4 węzłów, jednak z każdą godziną przyspieszaliśmy. Do północy pruliśmy już momentami 7.5 węzła. Płaski ocean i czyściutkie dno ze świeżą farbą robiły swoje. Krysia rwała przed siebie jak dzika.
W ciągu niedzieli niewiele się zmieniło i prędkość rzadko spadała poniżej 7 węzłów. Przez dobę wykręciliśmy całe 176 mil co było chyba najlepszym wynikiem od wypłynięcia z Lizbony!
Dwukrotne przekroczenie równika
Cały czas żeglowaliśmy na zachód, z lekką odchyłką ku północy powolutku zbliżając się do równika, który ostatecznie przekroczyliśmy dwukrotnie w poniedziałek o 0419 i 0838. W załodze mieliśmy dwóch równikowych świeżaczków, dla których było to pierwsze przejście w karierze.
Po tym jak na chwilę znaleźliśmy się na półkuli północnej zmieniliśmy kurs i skierowaliśmy się prosto na San Cristobal. Tego dnia po raz pierwszy wiatr zaczął trochę grymasić i musieliśmy odpalić silnik.
Generalnie cały czas płynęliśmy bardzo szybko i mimo, że wiatr rzadko przekraczał 3 B my cały czas sunęliśmy ponad 6 węzłów. Ostatecznie wiaterek zgasł zupełnie na 60 mil przed celem i noc z wtorku na środę płynęliśmy znowu na silniku.
Mgliste Galapagos
Kotwicę we Wreck Bay, pokrytej mgłą, rzuciliśmy w środę koło 7 rano zostawiając za rufą prawie 600 mil, które pokonaliśmy w niecałe 4 doby. Super wynik na początek naszej oceanicznej epopei na Pacyfiku. Zjedliśmy śniadanie i czekaliśmy na inspekcję, podczas której na jachcie miało się zjawić koło 12 osób. Dotarliśmy na unikalne Galapagos!