Pożegnanie z Grenlandią
Czas płynąć na południe
Załoga z Przejścia wyokrętowała się w Sisimiut w czwartek, 20 września. Zważywszy na to, że nadal znajdowaliśmy się za kołem podbiegunowym było bardzo późno. Trzeba było jak najszybciej wiać na południe. Do Kanady mieliśmy płynąć we trójkę: ja, Ola oraz Dobra, koleżanka Oli którą mieliśmy zgarnąć w położonym 100 mil na południe Maniitsoq.
Tak więc, jak tylko pożegnaliśmy się z Przejściową ekipą, to oddaliśmy cumy. Przed wypłynięciem jeszcze dotankowaliśmy się wodą. Na Grenlandii znalezienie wody w wężu jest dużym wyzwaniem, skoro więc wiedzieliśmy że możemy skorzystać z węża fabryki rybnej Royal Greenland (za opłatą 300 DK), to woleliśmy wykorzystać tę możliwość.
Zima nadchodzi
Wypłynęliśmy w mgle i przy opadach śniegu. Niezwykłe było, jak po kilku bardzo słonecznych i stosunkowo ciepłych dniach (jak na te strony), nagle załamała się pogoda i od rana przewalała się nad nami co jakiś czas śnieżyca. Naprawdę, trzeba było już wyruszać na południe, żeby na Grenlandii nie zastała nas zima!
Dystans, jaki mieliśmy do pokonania, postanowiliśmy złamać na pół. Po ok 60 milach zatrzymaliśmy się więc u wejścia do fjordu Soendre Stroemfjord.
Miejsce było wyjątkowo urokliwe – wysokie, strome góry, spiczaste i ośnieżone szczyty, księżyc w pełni. Cztery miesiące temu podobne krajobrazy przywitały nas we wschodniej Grenlandii. Teraz żegnały nas po zachodniej części wyspy.
Wieloryb!
Następnego dnia, wczesnym porankiem wyruszyliśmy do celu. Do Maniitsoq wchodziliśmy w piątek 21 września koło 17.00. Kiedy tylko wyłoniliśmy się zza zakrętu daleko na nabrzeżu wypatrzyłem ludka mogącego spokojnie być pracownikiem lokalnego MPO. Zgodnie z pierwszymi przypuszczeniami była to Dobra i jej rzucający się w oczy Fladen (takie bardzo kolorowe sztormiaczki wypornościowe).
Tego samego dnia zrobiliśmy szybkie zaprowiantowanie, zjedliśmy ohydne fish & chips, załatwiliśmy internety w hotelu, pogawędziliśmy i koło północy poszliśmy spać. Następnego dnia o godz. 8.00 rano odbiliśmy od kei i wyszliśmy w morze.
Dosłownie kwadrans po wyjściu z portu poczułem uderzenie w coś miękkiego. Zanim zrozumiałem co się stało, dosłownie dwa metry od burty wynurzył się ogromny wieloryb!
Wszystko działo się na tyle szybko, że mogłem tylko z rozdziawioną miną obserwować co się dzieje. Natychmiast zawołałem dziewczyny, które wewnątrz też poczuły delikatne walniecie. Kiedy wyskoczyły na zewnątrz pan wieloryb dał już nura.
Musieliśmy zranić biedaka, bo za naszą rufą został krwawy ślad. Mieliśmy nadzieję, że nie uszkodziliśmy sympatycznego ssaka za mocno. Potem widzieliśmy za nami jak się kilkukrotnie wynurza i prycha wodą, co odebraliśmy jako dobrą wróżbę.
Dziś mamy nadzieję, że rany szybko się zagoiły, a wieloryb nam wybaczył.
Grenlandia żegnała nas mieszanką słońca i śnieżyc. Z lekkim sentymentem oglądaliśmy jak jej brzegi znikają za horyzontem. Tegoroczne Arktyczne Wyzwanie właśnie dobiegało końca.
Przed nami była ostatnia prosta – rejs morski przez jesienne, wzburzone Morze Labrador.