Poznaj Arthura i jego ranczo (Unalaska)

Artur i Michał. Chernofski Harbor. Jacht Crystal. Alaska.

Wróćmy do naszej skróconej relacji sprzed kilku dni, kiedy to staliśmy w zatoce Chernofski  i pomagaliśmy Arhurowi na farmie owiec. Dwie doby spędziliśmy tak intensywnie, że ledwie był czas się zdrzemnąć kilka godzin. Wieczorem padaliśmy i nie było czasu na pisanie. Poniżej rozszerzona relacja z dnia numer 69, czyli pierwszego dnia wizyty na farmie Arthura.

Lokalizacja owiec i porwanych klaczy

Koło południa przestawiliśmy się do części zatoczki, w której jest owcza farma. Przez cały rok zwierzęta biegają wolno po całej okolicy i tylko raz w roku są zganiane na strzyżenie. Arthur nawet nie wiedział, gdzie dokładnie są owce. Podejrzewał tylko, w której części wyspy się znajdują. Stado liczy około 150 sztuk. Tego dnia mieliśmy je zlokalizować, by nazajutrz zagonić na teren farmy.

Jacht Crystal w Chernofski Bay. Alaska.

Był to też pierwszy dzień naszej nauki jazdy na quadach. Ja i Ola mieliśmy na spokojnie opanować jazdę quadami w terenie. A ten był naprawdę dziki. Przy okazji, jeśli się uda, mieliśmy też zlokalizować pięć klaczy, które zostały porwane przez dzikie ogiery grasujące po okolicy. Podobno brakuje im w stadzie klaczy i to było powodem uprowadzenia. Nie wiedziałem, że konie robią takie rzeczy. Jeśli byśmy spotkali klacze, namówimy je do powrotu. Jako kartę przetargową użyjemy owsa.

Piękny widok z salonu

Z perspektywy jachtu stojącego kilkaset metrów od brzegu, zabudowania wyglądają na opuszczone. Zapadnięte i pordzewiałe dachy z blachy i ogólny nieład świadczą, że miejsce to najlepsze lata ma już dawno za sobą.

Owczarnia w Chernofski Harbor.
Owczarnia w Chernofski Harbor.

Około godz. 1300 jesteśmy na brzegu i od razu kierujemy się do domku, w którym mieszka Arthur. Budynek jest stary i zapadnięty, ze spadzistym dachem. Przecieki reperowane są za pomocą grubej niebieskiej folii. Mijamy urwane drzwi wejściowe i wchodzimy do przedsionka. Od razu słyszymy głos zapraszający nas do środka.

Przeciekający dach naprawiony na szybko folią.
Przeciekający dach naprawiony na szybko folią.

Już wczoraj przy ognisku Art (tak nam się przedstawił) chwalił nam się pięknym widokiem z okna. I rzeczywiście. W salonie, który zarazem jest jadalnią, jest wielkie okno, wychodzące prosto na zatokę. Jest stąd świetny widok na wszystkie wpływające czy wypływające łódki.

Podczas rozmowy, kiedy popijamy herbatkę widzimy kilka wielorybów zaledwie 200 metrów od brzegu. Podobno nigdy nie wpływają tak głęboko. Często widać je w wejściu do zatoki, ale nie zapuszczają się głębiej. Taki fart na dzień dobry.

W drugiej części pomieszczenia jest wielka kuchnia z żeliwnym piecem na węgiel. W piecu napalone. Unosi się przyjemne ciepło. Niestety przez to, że palone jest węglem wszystko w pomieszczeniu jest usmolone. Im wyżej tym ciemniej, a sufit jest zupełnie czarny. Wszystkie meble są tu raczej rówieśnikami domu i pieca, czyli mają z sześćdziesiąt lat.

Żeliwna kuchnia na węgiel.  Jacht Crystal w Chernofski Harbor
Żeliwna kuchnia na węgiel. Jacht Crystal w Chernofski Harbor.

Art trochę nam o sobie opowiada. Z sentymentem wspomina czasy, kiedy w wieku 27 lat przybył na Aleuty i na to ranczo. Tłumaczy nam, że hodowcy owiec też mają swoją społeczność i trzymają się razem. Ze wszystkich fotografii jakie nasz gospodarz mógł nam pokazać wybrał akurat tę z hodowcami owiec z Nowej Zelandii i Australii. Jego marzeniem jest odwiedzić owcze ranczo w Australii.

Stara maszynko do golenia owiec. Z prawej zdjęcie hodowców owiec z Nowej Zelandii i Australii
Stara maszynko do golenia owiec. Z prawej zdjęcie hodowców owiec z Nowej Zelandii i Australii.

Zapadnięta reszta domu

O ile w tej części domu wszystko jest bardzo stare i okopcone, to myślę, że można się przyzwyczaić. Na łeb się nie leje, podłoga jest, stół, krzesła i szczelne okna też. Ale to, jak prezentuje się reszta domu, to niestety już obraz nędzy i rozpaczy. Z dachu cieknie, przez co zgniła podłoga i trzeba uważać, żeby nie wpaść w dziurę. Art mówi, że kiedy wrócił po poprzedniej zimie wszystko było zalane. Brakuje kilku szyb w oknach, a dziury zaklejone są grubą folią. Smutny to widok, że tak mieszka nasz nowy znajomy.

W tej części są pewnie ze cztery sypialnie i łazienka. Ale kąpiel raczej nie jest sprawą łatwą. Ze względu na dziurawe rury dom nie jest podłączony do wody. Dodatkowo ta część nie ma pieca i jest nieogrzewana. Więc wodę na ewentualną kąpiel trzeba przynieść i zagrzać w kuchni. Zauważyłem, że Art ma zawsze dwa wielkie gary z wodą postawione na żeliwnym piecu w kuchni. W ten sposób ma ciepłą wodę. Trzeba naprawdę być twardzielem, żeby tak żyć. I to jeszcze samemu.

Góra mrożonek i niedziałające generatory

Arthur był tak miły i pokazał nam resztę zabudowań. Dwadzieścia metrów od domu stoi pierwszy mały drewniany budynek gospodarczy. Oprócz różnych narzędzi, stoi tam długa na dwa metry, ładowana od góry zamrażarka. Jest po brzegi wyładowana dobrem. Z tą zamrażarką i jedzeniem wiąże się śmieszna historia.

W zatoce, w której mieszka Art, była ekipa kontraktowa oczyszczająca plażę ze śmieci powojennych. Kiedy wyjeżdżali w czerwcu, zostawili całą górę mrożonego jedzenia. Mówił nam, że teraz ma tylko problem. Normalnie łowił sobie łososi i inne ryby, a teraz czuje przymus wyjadania rzeczy z zamrażarki. Do tego dawał radę w lecie żyć bez prądu. A teraz nie dość, że musi jeść to jedzenie, to jeszcze wydawać pieniądze na benzynę do generatora, który puszcza rano i wieczorem, żeby zasilić zamrażalnik.

Poieszczenie ze starymi niedziałającymi generatorami. Jacht Crystal w Chernofski Harbor. Alaska
Pomieszczenie ze starymi niedziałającymi generatorami. Jacht Crystal w Chernofski Harbor – Alaska.


Z drugiej strony tego samego budynku jest pomieszczenie z generatorami. Naprawdę ogromne maszyny. Podobno na ranczo jest w sumie dwadzieścia generatorów! Ale działa tylko jeden – przenośna czerwona Honda…

Jak strzyże się owce?

Najciekawsze rzeczy oglądamy w kolejnym, największym budynku. Jest to bardzo stara (jak wszystko na farmie) owczarnia.  To co dalej pokazuje nam Art, to niczym muzeum z częściowo działającymi eksponatami.

Na początek prowadzi nas w miejsce, gdzie strzyże się owce. Są tam trzy albo cztery stanowiska, za którymi za kotarką czekają zwierzęta. Zasłona jest, żeby mniej się stresowały. Kiedy poprzednia klientka jest już obrobiona wsadza się rękę za kotarę i wyciąga za nogę następną. Ostrzyżona owca przechodzi do przodu i jest wypuszczana na zewnątrz przez małe drzwiczki.

W tych boksach za kotarką czekają owce na strzyżenie.
W tych boksach za kotarką czekają owce na strzyżenie.

Cały proces strzyżenia odbywa się za pomocą specjalnych maszynek, które podpina się do wirującego i napędzającego je pręta. Wyglądają one trochę jak maszynki do włosów, przy czym są niesłychanie masywne i stalowe. O niezniszczalności tego sprzętu niech świadczy fakt, że najstarsza z nich ma… 90 lat!

Obecnie pręt napędzający maszynkę jest poruszany za pomocą silnika elektrycznego. Kiedyś był to ogromny (ogromna pojemność z ogromnym momentem, ale moc 5 KM), jednocylindrowy silnik diesla. Za pomocą paska poruszał on długim wałem przy suficie. Wał z kolei za pomocą przekładni dawał przełożenie na każdą stację do strzyżenia. Silnika już nie ma, ale reszta instalacji jeszcze jakoś trzyma się ściany. Rdza wciąż nie dokończyła dzieła.

Art z maszynką do strzyżenia podłączoną do napędu.
Art z maszynką do strzyżenia podłączoną do napędu.

Art mówił, że jeśli by tylko strzygł to jest w stanie ogolić 100-200 owiec dziennie (najlepsi na świecie robią 400). Ale to z dwoma pomocnikami. Jak jest sam, to musi owieczki wprowadzić, ostrzyc, sprzątnąć wełnę itd. Dlatego jego wydajność spada do 10-20 sztuk dziennie. Aby nie obciążać zbytnio pleców, owczy fryzjer opiera się (może trochę wisi) na takiej specjalnej uprzęży. Wszystko to jest dla nas niesamowicie ciekawe, a nasz gospodarz bardzo obrazowo i żywo wszystko wyjaśnia.

Zardzewiała trumna i piękne siodła

Dalej w tym samym budynku znajdują się przedziały do suszenia wełny, której leżało sporo jeszcze z zeszłego roku. Art nie ma stałych nabywców wełny. Każdego roku musi szukać nowych. Mając jedynie telefon satelitarny jest to prawie niemożliwe. Podpowiadamy mu, żeby rozważył zakup Internetu Elona Musk „Starlink”. Dałoby mu to wiele możliwości. Wydaje się być tym szczerze zainteresowany.

Owcza wełna z zeszłego sezonu.
Owcza wełna z zeszłego sezonu.

Ale wracając do owczarni. Prawdziwy rarytas czaił się kawałek za zalegającą wełną. To cztery albo pięć skórzanych siodeł, które chyba pamiętają czasy dzikiego zachodu. Przynamniej tego na kontynencie, bo na Aleutach ta era trwa dalej. To siodła Arta i jego poprzedników na ranczo.

Piękna kolekcja siodeł w owczarni.
Piękna kolekcja siodeł w owczarni.
Kolekcja podków.
Kolekcja podków.

Kawałek dalej następne wykopalisko. Wielka zardzewiała trumna, która okazuje się ubijaczką do wełny. Z jednej strony znajduje się okrągły otwór. Wełnę wrzuca się do przedziału tuż przed otworem. Następnie jest ona wpychana do trumny przez wielki (oczywiście też zardzewiały) tłok. Jak już wełna jest ubita, otwiera się wieko i wyciąga skompresowaną pakę. Ta maszyna ma 60 lat i choć ciężko mi w to uwierzyć ponoć wciąż działa.

Maszyna do ubijania wełny.
Maszyna do ubijania wełny.
Trumna otwarta. Można się pakować ;)
Trumna otwarta. Można się pakować 😉

Zapoznanie z quadami

Z owczarni przechodzimy do następnego budynku, w którym czekają na nas trzy quady. Dwie Hondy i jedna Yamaha. Amerykanie nazywają je bikes albo ATV’s (od ang. all terrain vehicle). Wszystkie trzy mocno zmęczone życiem. Korozja w morskim klimacie jest bezlitosna. Potem Art mówi nam, że hamulce psują się tak szybko, że nie opłaca się ich nawet naprawiać. Oli quad jest zupełnie bez hamulców. W moim działa jeden w powiedzmy 15% – jak się bardzo przyjrzeć to widać małą różnicę pomiędzy hamowaniem na maksa, a wcale. Z kolei u Arta czasami szwankuje rozrusznik i quad co chwilę gaśnie. Tankujemy maszyny do pełna i koło godziny 1500 ruszamy w teren. Dla mnie i dla Oli to ma być rozgrzewka przed jutrzejszym dniem. Musimy poćwiczyć jazdę w terenie.

Jeszcze zalać paliwko i w drogę.
Jeszcze zalać paliwko i w drogę.

Awaria elektryki

Nie ujechaliśmy za daleko, a czterokołowiec Oli nie chce zapalić. Padła elektryka i nie świeci się nawet żadna kontrolka. Arthur podnosi siodełko, żeby dostać się do akumulatora. Styki są na maksa brudne, ale poza tym wszystko wygląda ok. Zaczynamy podejrzewać, że padł akumulator. Nie mamy miernika, więc Art robi po prostu krótkie zwarcie drutem. Przeskakuje porządna iskra. Czyli akumulator żyje. Po tym zabiegu Ola przekręca kluczyk i silnik startuje. Nie wiadomo, co się stało. Najważniejsze, że działa.

Quad Oli na szczęście ruszył
Quad Oli na szczęście ruszył.

Wkładamy siodełko, Ola siada, przekręca kluczyk… i NIC. Wszystko martwe. Znowu otwieramy siodełko. Na szczęście szybko okazuje się, że przy składaniu wystający bolec ruszył luźnym kablem zasilającym i coś przestało kontaktować. Dokręcamy śrubkę i delikatnie składamy wszystko do kupy. Od tej pory, do końca naszej jazdy, rozrusznik kręci bez zarzutu.

Wycieczka krajoznawcza

Jazda przez okoliczne wzgórza jest dla nas niesamowitą przygodą. Pokonujemy całkiem strome zbocza i rzeczki. Jest naprawdę pięknie, ale nadal nie możemy zlokalizować ani owiec ani koni. W końcu niecałą godzinę przed zachodem Arthurowi udaje się wypatrzeć owieczki. Wiemy już gdzie ich szukać jutro z rana.

W poszukiwaniu owieczek przejeżdżamy przez różne rzeczki.
W poszukiwaniu owieczek przejeżdżamy przez różne rzeczki.

Zaczynamy wracać. Jednak do domu droga daleka. W końcu słońce zachodzi i robi się kompletnie ciemno. Do tego na wzgórza nachodzi gęsta mgła. U Arta w quadzie nie działają światła, ale na szczęście dostaje czołówkę od Oli. Powoli suniemy za nim po wertepach. Jest dla nas rzeczą niepojętą, jak on w tych ciemnościach jest w stanie znaleźć drogę do domu. Widać, że spędził na tych pagórkach ponad czterdzieści lat.

W końcu i on ze dwa razy się gubi, ale a każdym razem szybko orientuje się co i jak. Ostatecznie na farmę docieramy o 22.30. Jesteśmy ogromnie głodni, bo ostatnio jedliśmy śniadanie. Nie zakładaliśmy tak długiej wycieczki. Ja też trochę zmarzłem. Kiedy wychodziliśmy z jachtu był dzień i 16°C, a wracamy po ciemku we mgle przy 10°C. Brrrr.  Dobrze, że Art zostawił w swoim żeliwnym piecu kurczaka z warzywami. Jak wracamy wszystko jest ciepłe i bardzo smaczne. Ja to jestem tak głodny, że pewnie nawet zamrożony kurczak by mi smakował.

Zmordowani przy stole pijemy herbatę i wspominamy udany dzień.
Zmordowani przy stole pijemy herbatę i wspominamy udany dzień.

Na koniec Arthur robi nam herbatę. Ale nie będzie przecież rozpalał pieca węglowego, żeby zagotować wodę. Ma mniejszą przenośną pordzewiałą kuchenkę, z której płomień bucha na 30 cm albo gaśnie. Staram się zgadnąć na jakie chodzi paliwo, ale bezskutecznie. Po raz pierwszy piję herbatę z kuchenki na paliwo lotnicze…

Padamy na twarz, ale misja zakończona sukcesem. Nie znaleźliśmy, co prawda, klaczy, ale owce były priorytetem. Umawiamy się na następny dzień na kontakt radiowy o godz. 0900 rano. Jutro najważniejsze zadanie. Mamy pomóc sprowadzić owce do zagrody.

Fakty z pokładu Crystal

Doba wyprawy po Aleutach: 69 (30.08.2022)

Suma przepłyniętych mil: 5944 Mm

Maksymalna temperatura powietrza: 16°C (rano pod pokładem 13,9°C) – CIEPŁO!!!

Danie dnia: Cały dzień dieta, a o 22.30 kurczak pieczony z warzywami.

Sprawdź, gdzie na Pacyfiku teraz jesteśmy! Naszą aktualną pozycję znajdziesz na https://skiff.pl/pozycja/

Spodobał Ci się ten tekst? Dmuchnij więc wiatr w żagle Krysi:

Postaw nam kawę na buycoffee.to

lub