Żeglując jachtem na Wyspy Owcze
Po śniadaniu załatwiliśmy ostatnie sprawy na poczcie i ruszyliśmy w stronę stolicy Hebrydów Zewnętrznych, czyli Stornoway. Jest ona położona na północy wyspy Lewis, jakieś 45 Mm od Portree.
Ostatnie pożegnanie ze Skye
Żeglując na północ wzdłuż Skye podpłynęliśmy jeszcze pod wodospad Mealt, który oglądaliśmy dzień wcześniej z tarasu widokowego na klifie przy Kilt Rock. Widok z wody był oczywiście dużo ciekawszy. Pomachaliśmy na pożegnanie naszym przemiłym gospodarzom Justynie i Paulowi, którzy specjalnie podjechali tu od strony lądu i powoli zaczęliśmy oddalać się od brzegu Skye. Przez chwile byliśmy niezłą atrakcją turystyczną, bo widać było jak z góry strzelają flesze 😉
Długi słoneczny dzień w Stornoway
Po 8 godzinach bardzo spokojnej żeglugi, w deszczu cumowaliśmy w marinie w Stornoway. To nowa marina, otwarta dopiero w 2014 roku i oferująca wszystkie luksusy jakich żeglarz może wymagać. Była to nasza pierwsza marina od opuszczenia Galway, więc doceniliśmy te wygody.
Od opuszczenia Lizbony cały czas pniemy się na północ, więc dzień wydłuża nam się w bardzo szybkim tempie. Do tego, nadciągające lato dokłada również swoje i w rezultacie 11 maja w Stornoway słońce zaszło dopiero o 21.30.
Prognozy mówiły, że sobota ma być ładna, ale wiadomo jak to w Szkocji bywa. Pogoda zmienia się tu tak szybko, że często synoptycy zmieniają zdanie w ostatniej chwili. Tym razem prognozy sprawdziły się co do joty i następny dzień mieliśmy praktycznie bez chmurki. Pogoda była właściwie na krótki rękawek, tylko zimny wiatr przypominał od czasu do czasu, że to jednak Szkocja. Było całe 15 stopni! Taka sytuacja nie zdarza się tu chyba za często, bo o wspaniałej pogodzie mówiła większość napotkanych osób.
W Stornoway jest przepiękny park z zamkiem Lews i ciekawe deptaki wzdłuż wody. Dla nas było to prawdopodobnie ostatnie miejsce, gdzie mogliśmy nacieszyć się drzewami. Następny las prawdopodobnie zobaczymy dopiero na Alasce! Dlatego nasz czas wolny spędziliśmy na nieśpiesznym spacerowaniu pomiędzy nimi.
Żeglarski przeskok na Wyspy Owcze
I tak na korzystaniu z pięknej pogody i scenerii zleciał nam dzień do wieczora, na kiedy to zaplanowaliśmy przeskok na Wyspy Owcze. Jest to trudny odcinek ponad 200 Mm, przez który co chwilę przewalają się gwałtowne sztormy. Akurat na najbliższe trzy dni prognozowano bardzo umiarkowane wiatry południowe o sile 10 – 15 węzłów. Może mogło by być ciut mocniej, ale nie ma co wybrzydzać. Lepszy taki wiatr niż 40 węzłów!
W sobotę ok godziny 20. Stornoway mieliśmy już za rufą. Po prawie płaskiej wodzie sunęliśmy pod pełnymi żaglami. Początkowo żeglowaliśmy bajdewindem, jednak w trakcie nocy wiatr skręcił i zrobił nam się baksztag.
W niedzielę rano postawiliśmy żagle “na motyla” i nie zmienialiśmy tego przez całą dobę.
Wiało nie za mocno i żeglowaliśmy lekko powyżej 4 węzłów. Z czasem tylko przyszła skądś spora fala, która rzucała jachtem i powodowała strzelanie żagli, które nie były w stanie wypełnić się słabiutkimi powiewami wiatru.
Z wiatrem może faktycznie szału nie było, ale pogodę mieliśmy wspaniałą. W ciągu dnia świeciło słońce i dawało nawet radę wytrzymać jakiś czas w krótkim rękawie.
W poniedziałek rano kurs na motyla przestał być odpowiedni. Zwinęliśmy grota i cały dzień żeglowaliśmy na samej genule wypchniętej na bomie spinakera. Wiatr cały czas był dość słaby i żagiel strzelał przy każdym mocniejszym bujnięciu. Ostatecznie nie wytrzymałem tego walenia i koło 2000 zwinęliśmy genuę.
Ostatnie 30 mil do wyspy Vagar pokonaliśmy na silniku. Od godziny 18. pożegnaliśmy słońce i aż do mety sunęliśmy w nieprzyjemnej mżawce i 8 stopniach.
Chciałoby się rzec: Witamy na Owczych!