Kanał Panamski po raz pierwszy
Pierwszy tranzyt – transakcja wiązana
Nasz pierwszy tranzyt jako załoga na hiszpańskim katamaranie Louro zaczynał się w piątek (8.lutego) wczesnym popołudniem. Przez dwa kolejne dni naszymi gospodarzami mieli być Nikolas i Maite. Przesympatyczna i radosna parka, która od ponad trzech lat nieśpiesznie żegluje po świecie.
Przypomnijmy, że Louro stał razem z nami na kotwicowisku przy Shelter Bay Marina. Nikolas i Maite, tak jak my potrzebowali pomocników do tranzytu, a że są to przyjaciele poznanej przez nas w Arktyce rodzinki z jachtu MukTuk, to szybko nas „sparowano”.
Umówiliśmy się na transakcję wiązaną – pomoc za pomoc, dzięki czemu zarówno my, jak i oni obniżyliśmy koszty naszych przepraw (o tym, jak najtaniej zorganizować tranzyt przez Kanał Panamski przeczytasz tutaj).
Odprawa na katamaranie Louro
Katamaran Louro przez Kanała miał przepływać razem z jachtem MukTuk. Jako pomocnicy płynęli tam Chris i Olga z jachtu Blue Peter, z którymi również znaliśmy się z Przejścia Północno-Zachodniego. Świat jest naprawdę mały! Na najbliższe dwa dni nasza S/V Crystal oraz jacht Blue miały zostać same na kotwicy w Colon.
Już w czwartek Nicolas zabrał od nas odbijacze i liny, aby przygotować Louro do tranzytu. W piątek około godz. 13 cała nasza trójka stawiła się na katamaranie. Trójka, czyli my we dwoje – Ola i Michał oraz nasz załogant Józek, który zgłosił się jako chętny do przepływania z nami przez Kanał, więc z automatu też został zaangażowany w pierwszy tranzyt. Nikolas szybko pokazał nam co, gdzie jest. Wspólnie przygotowaliśmy cumy oraz odbijacze i już po godzinie byliśmy gotowi na przyjęcie pilota. Jest on obowiązkowy i wliczony w cenę tranzytu przez Kanału.
Pierwsze śluzy Kanału Panamskiego
O godz. 15 zjawili się piloci. Powoli ruszyliśmy w kierunku śluz Gatun. Nie wiadomo dlaczego, ale przed śluzami musieliśmy się kręcić z półtorej godziny, zanim przyszła nasza kolej na wejście.
Jako pierwszy wpływał duży statek towarowy w asyście dwóch holowników. Kiedy on powoli wtaczał się do śluzy, my związaliśmy się MukTuk, tworząc tratwę katamarano-jachtową. Na zewnętrznych (bliższych ścianom śluzy) burtach każdej z jednostki swoje miejsca zajęły osoby odpowiedzialne za cumy, którymi mieliśmy się łapać w do ścian w śluzach. Na Louro na dziobie stał Michał, a na rufie Ola z Józkiem. Kiedy przyszła nasza kolej, dziarsko ruszyliśmy do pierwszej z trzech śluz Gatun, prowadzących do jeziora Gatun.
Jezioro Gatun i trochę faktów o Kanale Panamskim
Jezioro Gatun – sztuczny zbiornik wodny, położony na wysokości 26 m.n.p.m., jest sercem Kanału Panamskiego, otwartego 15. sierpnia 1914. Ma powierzchnię 423 km² i został zbudowany w latach 1907-1913, wyłącznie na potrzeby Kanału. Na płynącej przez Przesmyk Panamski rzece Chagres postawiono zaporę Gatun. Ponad te 100 lat temu był to największy sztuczny zbiornik na świecie, a śluzy największymi takimi konstrukcjami z betonu.
Każda jednostka przepływająca przez Kanał Panamski, przepływa ok. 38 km swojej przeprawy samym jeziorem Gatun. Aby się do niego dostać się, potrzebuje zaś pokonać po trzy śluzy na wejściu i wyjściu.
Od strony Atlantyku są to trzy połączone ze sobą śluzy, które kolektywnie nazywają się Gatun Locks. Każda z nich ma 33,53 m szerokości i 304,8 m długości. Cały system tych śluz wraz z wrotami wejścia i wyjścia ma 2 km długości.
Od strony Pacyfiku trzy śluzy są rozdzielone. Pierwsza śluza to Pedro Miguel Lock, w która opada się o 9 m w dół. Następnie przepływa się przez niewielkie sztuczne jeziorko Miraflores i wpływa do dwóch kolejnych, już ze sobą połączonych śluz – Miraflores Locks. W związku z dużymi pływami Oceanu Spokojnego, śluzy te są najwyższe w całym Kanale.
Jeśli tranzyt zaczyna się po południu, to zawsze będzie on rozbity na dwa dni. Pierwszego dnia pokonuje się śluzy Gatun i noc spędza na boi na jeziorze Gatun. Drugi dzień przeznaczony jest na przepłynięcie przez jezioro Gatun, kanał Gamboa (w sumie ok 50 km) i śluzy Pedro Miguel i Miraflores – wrota na Pacyfik.
Fascynujące jest to, że Kanał Panamski działa nieprzerwanie od ponad 100 lat: 7 dni w tygodniu i 24 godziny na dobę. W tym czasie nie było ani dnia przerwy. Od otwarcia było ponad 850 000 przejść Kanału, dziennie pokonuje go ok 40 jednostek. Niesamowita machina.
Pierwszy dzień – pierwszy sukces
Pierwsze śluzowania poszły nam bardzo sprawnie i bez stresu. Wszystko to zasługa, że Nikolas i Karl są dobrymi znajomymi, dobrymi żeglarzami, umieją się dogadać i współpracowali ze sobą, co w przypadku takiej tratwy jest konieczne. O tym jak ważna jest współpraca i wspólna koordynacja przekonaliśmy się potem, podczas naszego tranzytu, kiedy to panował zupełny chaos.
Około godz. 19 zacumowaliśmy do boi. Piloci zostali odebrani przez holownik i można było odetchnąć. Niby to wszystko proste, ale jednak stresik jest.
Przy jeździe w górę, wewnątrz śluzy powstają ogromne turbulencje i faktycznie stanie przy ścianie nie jest dobrym pomysłem. Jachty zacumowane są do siebie, a cumy na brzeg idą z zewnętrznych burt. Siły działające na liny są na tyle duże, że po tych pierwszych śluzach wiedzieliśmy, że też pożyczymy od Karla grubsze liny 😉
Drugi dzień – nowe twarze
Następnego dnia piloci zjawili się już o godz. 7 rano. Byli to zupełnie inni panowie niż dzień wcześniej. Nam trafił się Rafa i jego młodszy praktykant. Rafa był siwym szczupłym mężczyzną, ok. 60-tki, z wielkim kremowym kapeluszem typu Panama i bardzo ciekawą mową ciała. Pamiętacie film “Czas apokalipsy” i dowódcę w kapeluszu, który lubił surfing i “zapach napalmu o poranku”? Rafa to prawdopodobnie jego młodszy brat bliźniak 😉 Wszyscy byliśmy co do tego zgodni.
Większa część dnia zeszła nam na bardzo niespiesznym płynięciu w kierunku śluz przez jezioro Gatun i kanał Gamboa. Mimo, że płynęliśmy nie szybciej niż 5 węzłów to i tak byliśmy za wcześnie i prawie dwie godziny spędziliśmy na bojce.
Śluzy w dół – większe wyzwanie
Ostatecznie przed pierwszą śluzą byliśmy koło godz. 14.30. Znowu związaliśmy się z MukTuk i wjechaliśmy do środka. Przy jeździe w dół w śluzie stoi się przed dużym statkiem.
Tu wpływanie do środka i cumowanie jest trochę trudniejsze niż w śluzach Gatun. Jachty są wpychane do środka przez wiatr 15-20 węzłów. Do tego w śluzie, w czasie wpływania jest wciągający prąd o prędkości ponad 2 węzły. Nie można się za wcześnie zatrzymać, żeby nie stracić manewrowości i nie zostać postawionym bokiem.
Nikolas i Karl dzięki komunikacji robili to dobrze i dość pewnie. Raz tylko zatrzymali się minimalnie za wcześnie, przez co musiałem się trochę spocić na cumie dziobowej. Inna sprawa, że katamaran Nikolasa waży 10 ton, a dysponuje 2 silnikami po 80 koni, więc droga hamowania jest dość krótka 😉
Kapeluszowa chwila trwogi
W środkowej śluzie naszemu pilotowi Rafie szkwał porwał jego wielki kolumbijski kapelusz! Trwoga była ogromna. Na szczęście, nie został on stracony dzięki natychmiastowej i celnej interwencji śluzowego. Za ten bohaterski manewr został wynagrodzony gromkimi brawami oraz… piwkiem.
Witaj Pacyfiku!
Podczas wypływania z ostatniej śluzy woda morska miesza się ze słodką wodą z kanału, co powoduje bardzo silny prąd, który zasysa jachtu na Pacyfik. Dlatego trzeba sprawnie oddać cumy i cała naprzód!
Pacyfik wessał nas koło godz. 17.30. Kwadrans później niesieni prądem śmignęliśmy pod Mostem Ameryk. Pilota odebrał holownik i o godz. 18.30 staliśmy juz zakotwiczeni przy marinie La Playita. Nasze pierwsze przejście Kanału Panamskiego było za nami!
Przeczytaj relację z naszego tranzytu przez Kanał Panamski na S/V Crystal
Powrót na Atlantyk i na jacht S/V Crystal
Jednak do końca tego baaaaardzo długiego dnia było jeszcze daleko. Musieliśmy się jeszcze przedostać na Krysię, która czekała na nas w Colon. Maite wynalazła dość taniego busa, który miał nas zawieść na Atlantyk. Razem z nami wracał też Chris i Olga. W sumie było nas 7 osób. Do tego 10 odbijaczy i 200 metrów liny 20 mm. Całkiem sporo do przetransportowania na brzeg, na który woził nas pontonem Karl z MukTuk.
Z busem początkowo nie mogliśmy się skontaktować i już zaczynaliśmy wątpić, czy w ogóle się pojawi. Ostatecznie w końcu nadjechał.
Kiedy czekaliśmy na parkingu, Karl zauważył, że taksówkarze wynieśli z drogi w krzaki jakieś zwierzątko. Okazało się, że był to leniwiec. Co za pocieszne stworzenie! Chyba biedak się stresował tymi wszystkimi ludźmi i uciekał przed nami na drzewo. Jednak ta ucieczka była trochę w zwolnionym tempie. Wejście na wysokość 3 metrów zajęło mu kilka minut. Bardzo sympatyczny zwierzaczek 😉
Mokra podwózka do domu
Do Shelter Bay Marina dotarliśmy koło godz. 23 i dalej to nie był koniec tego dnia. Zarówno nasza S/V Crystal, jak i Blue Peter, były zakotwiczone przed mariną i trzeba było z tym całym towarem do nich dotrzeć.
W marinie czekał na nas nasz pontonik. Akurat tego dnia był chyba najmocniejszy wiatr z naszego całego postoju w Colon. Ponad 20 węzłów wiatru podniosło w zatoce metrową falę. Do przetransportowania mieliśmy górę towaru i 7 osób.
Kiedy wreszcie koło północy byliśmy już na jachcie wszyscy byli kompletnie mokrzy. To był bardzo długi dzień. Wypiliśmy jeszcze po jednym “servesita” i padliśmy spać.