Miasto płaszczek na Moorea
Moorea to niezwykła wysp. Kryje w sobie mnóstwo tajemnic i wyjątkowych miejsc. Jednym z takich magicznych zakamarków jest tzw. Miasto Płaszczek (ang. Stingray City).
Skąd te płaszczki?
O mieście przeczytaliśmy w jednym z przewodników. Wiedzieliśmy, że jest to miejsce, w którym znajduje się zawsze ok. dziesięciu płaszczek i czasem też widywane są rekinki rafowe. Płaszczki pojawiają się tam ze względu na… jedzenie. Dlaczego? Od dawna regularnie przypływają tam łódki z turystami. Kawałeczkami ryby, krewetki lub kraba zachęcają zwierzaki do interakcji. Płaszczki tak się już do tego przyzwyczaiły, że gdy tylko pojawia się nowa łódka, to podpływają i czekają na ucztę. A kiedy wskoczy się do wody, to zbliżają się, ba, nawet włażą na Ciebie, w oczekiwaniu na jedzenie!
Czy płaszczki na Moorea są bezpieczne?
Początkowo mieliśmy obawy przed tak bliskim spotkaniem z płaszczkami. Słyszeliśmy o przypadkach, kiedy płaszczak poraniła lub nawet zabiła człowiek. Przygotowaliśmy się do poprzez odpowiednią lekturę i rozmowę z ludźmi, którzy już pływali z płaszczkami.
Płaszczki na Moorea to płaszczki ogończe (ang. stingray). Ich ciało przypomina romb, którego średnica dochodzi aż do trzech metrów! Kiedy płaszczka macha swoimi płetwami piersiowymi, wygląda jakby latała. Jest to niesamowity widoki.
Płaszczka ogończa na końcu ogona ma jednak jadowity kolec. To właśnie z tego powodu może być niebezpieczna dla ludzi. Trzeba więc być bardzo ostrożnym i uważnym, pływając w ich pobliżu. Płaszczki atakują bowiem kiedy się na nie nadepnie lub kiedy się je drażni i męczy.
Wg Wikipedii na świcie istnieje tylko 17 udokumentowanych przypadków śmierci człowieka z powodu płaszczki. Najbardziej znany wypadek to ukłucie kolcem w serce Steve’a Irwina, znanego australijskiego przyrodnika. Biorąc pod uwagę ilość ludzi i płaszczek na świecie, jest to naprawdę niewielka liczba.
Bycie ostrożnym to podstawa!
W naszym przypadku okazało się, że strach ma tylko wielkie oczy. Dostojne płaszczki na Moorea są już przyzwyczajone do obecności człowiek. Były więc delikatne. Momentami wręcz czuliśmy się, jakbyś bawili się z rozbrykanymi szczeniakami. Mimo to pamiętaliśmy doskonale, że są to dzikie zwierzęta. Trzeba więc podchodzić do nich z szacunkiem i uwagą. Jeden nieprzemyślany ruch może być bolesny w skutkach dla obu stron.
Oprócz nas w wodzie było ok. dziesięciu innych osób. Płaszczki wdzięcznie przepływały pomiędzy nami wszystkimi, nieustannie dopraszając się o jakieś smakołyki. Kiedy nic nie dostawały, to płynęły do kolejnej osoby, tam próbując szczęścia.
Możliwość tak bliskiego obcowania z dzikimi zwierzętami to niesamowite przeżycie, które długo zostaje w głowie. Na nas i całej załodze zrobiło ono ogromne wrażenie.
Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć z tego nietuzinkowego spotkania!
Na Moorea i do Miasta Płaszczek wrócimy jeszcze w 2020 r. na kolejnych rejsach po Wyspach Towarzystwa. Zapraszamy na pokład!